I znowu poranek pochmurny i wietrzny, morze pozwalające jednak na zejście. Mijam Ustronie Morskie, za jakiś czas Sarbinowo, Chłopy i krótka przerwa w deszczowym już Mielnie. Deszcz, wiatr i fale coraz większe, mijam jeszcze Łazy, morze zaczyna bawić się moim kajakiem tak, że ja nie bardzo mam wpływ na cokolwiek, postanawiam dobić do brzegu przy kanale łączącym jezioro Bukowe z Bałtykiem. Nagle atakuje mnie wyjątkowo wysoka fala wyrzucająca mnie z kajaka tuż przed wchodzącymi w morze kołkami falochronu. Kolejne fale dobijają mnie do kołków, kajak przywiera do nich jak przyklejony, dna brak. Wisząc na jednym z kołków próbuję zepchnąć bujający się kajak w stronę brzegu, ten jednak zahaczył się cumką o jeden z kołków i ani drgnie. Po kilku minutach "walki z żywiołem" ratuję siebie i cały sprzęt. Mam poharatane nogi jakbym walczył nie z morzem a ze stadem drapieżnych kotów, no i trochę jestem opity słoną wodą. Przeciągam kajak do kanału i spokojnie dopływam do jeziora które prowadzi mnie do Dąbek. Całą noc pada deszcz, namiot nie przeciekł, ale nie powiem że wybrałem dla niego najlepsze miejsce biwakowe :) Nie ruszamy się z niego jeszcze przez dwie noce. Mały wyskok do pobliskiego Darłowa , a w radio mówią o tym że w nocy intensywność opadów w Darłówku podtopiła wiele domów. Z nami nie było jednak najgorzej. Po południu wychodzi słońce i robi się coraz ładniej i tylko ten wiatr :(