Zacząłem się zbierać już przed siódmą, a gdy byłem już prawie na końcu tej mozolnej czynności okazało się, że nie mam na czym usiąść w kajaku. Mam taki kawałeczek karimaty która oddziela moje cztery litery od plastikowego siedziska. Musiałem jeszcze raz rozłożyć namiot i znalazłem podkładkę. Skleroza nie boli. Wypływam o 7,30 i w coraz lepszej aurze o dziesiątej jestem za Elblągiem. W drodze na Całuny mijam się z dwoma statkami rejsowymi, a dopływając do pochylni około trzynastej, muszę czekać na dopływające do górnego wózka jachty. Troszkę czasu umyka,ale w zamian na następnej pochylni przewożony jestem „z marszu”. Z przeciwka jedzie pusty wózek, a na ścieżce biegnącej wzdłuż torów biegający Niemcy, którzy akurat podjechali tutaj autokarem. Biegaja by zrobić jakąś fotkę a na dwóch jadących wózkach nic ciekawego, tylko ja. Stałem się mimowolnie pamiątką z pochylni dla wielu fotografujących :-) Na trzeciej - znowu czekanie, tym razem na statek. Dwie ostatnie udaje się bez większego ociągania pokonać sprawnie. Przed szesnastą mogę już płynąć nie ograniczany przez nikogo. Troszkę się chmurzy i jest duszno, ale nie pada. Jak zwykle rozruch po pochylniach jest ciężki, dlatego leniwie płynę kanałami i jeziorami, aż po dziewiętnastej dopływam do ładnego cypla tak samo ładnego jeziora o nie odzwierciedlającej prawdy nazwie – Ruda Woda, i tam postanawiam zanocować. Nie jestem jedynym chętnym na ten kawałek lądu. Do brzegu dobił właśnie jacht Papaj, a jego kapitan zaprasza mnie po sąsiedzku na grilla. Chętnie korzystam z tego zaproszenia, dawno się tak nie objadłem. Kapitan był z żoną i parą przyjaciół, wieczór minął nam szybko na ciekawych pogawędkach, przy kubeczku winka, a po zmroku rozeszliśmy się do swoich „kwater”. Dopiero później do naszego cypla dobiły jeszcze dwa jachty, a ludzie zaczęli się rozbijać robiąc przy tym sporo rumoru. Myślałem że jest ich tylu że miejsca na cyplu może zabraknąć…