Dziś startuję najwcześniej bo już o 5,40, chwilę później wstaje słonko które potowarzyszy mi dzisiaj cały dzień. Nad rzeką poranna mgiełka, pośród której dopłynę do Puław. Za Puławami dostrzegam dwa kajaki, i dwa namioty w których jeszcze śpią kajakarze. Słonko zaczyna grzać coraz mocniej, Pięknie. Tuż przed dziewiątą mijam ujście Wieprza i Dęblin a po jedenastej, po raz pierwszy ukazują mi się kominy kozienickiej elektrowni.Dopłynięcie do niej to jeszcze blisko dwie godziny. Larseny grodzą Wisłę więcej niż do połowy, ale prawy przesmyk nawet nie przyspiesza i spokojnie można nim przepłynąć. Uff. Dobrze, nie stracę cennego czasu. Gdy robię sobie krótką przerwę, przepływa koło mnie łódź motorowa, a za chwilę w tym miejscu facet z kijkiem przechodzi przez Wisłę na piaszczystą wyspę. Chyba zna tą rzekę. Płynąc dalej doganiam małżeństwo płynące na kanadyjce od zerowego kilometra do Gdańska. Chwilka rozmowy i płynę dalej. W blasku zachodzącego słońca dopływam do Góry Kalwarii, kończąc dzisiejsze płynięcie dwa kilometry za mostem drogowym. Za mną dzisiaj 112 km. w ciągu 14 godzin. (Endomondo dziś się zatrzymał, więc nie podaję wyniku). Szybko rozkładam namiot i dzwonię do kolegi Ropucha, by potwierdzić swoje przybycie do Warszawy w dniu jutrzejszym, tak jak sobie zaplanowałem na obchody dnia Wojska Polskiego i wojskową paradę wojska i wozów bojowych. Ropuch jest niedostępny. Dzwonię do Kazika R. po jakiś kontakt, kieruje mnie do Agnieszki U. z którą dogaduję się co do pozostawienia w jej przystani, mojego kajaka na czas parady. Cieszę się że się udało, mogę pewnie dopłynąć do Stolicy.