Ostatni nasz wyprawowy dzień znowu wita nas piękną pogodą. Startujemy o ósmej. Żonie proponuję przejazd do Nieszawy skąd na drugi brzeg Wisły przepłynie słynnym nieszawskim promem i ładnie zamknie swoją pętlę docierając do naszego transportowca.Prom według neta kursuje co godzinkę. Z Nieszawy o pełnej godzinie, z drugiego brzegu, kwadrans po pełnej. Śledzę co jakiś czas jak idzie rowerowa jazda i widzę że żona celuje w godzinę 11,15. Ma za sobą już ponad 30 km. i nie wiem czy zdąży. Postanawiam zadzwonić na prom z prośbą o zaczekanie kilku minut w razie czego. Jakież było moje zdziwienie, gdy słyszę w telefonie, że prom ma awarię i nie pływa.Jak to przekazać pędzącej w jego stronę żonie ? :-( . Dzwonię że musi zawracać, nie jest wesoło. Dopływam do mostu autostrady A1 na Drwęcy i chowam się przed zaczynającym lać deszczem. Akurat przechodzi nade mną burza :-(. Myślę co tam myśli sobie żona, pewnie jest na mnie mocno zła, że nie do końca sprawdziłem wszystko. Też jestem zły. Patrzę na mapy i widzę , że znajduje się ona prawie naprzeciw naszego transportowca, a żeby do niego dojechać rowerkiem musi przejechać jeszcze 52 km.!!! I jeszcze ta burza. Coś muszę zrobić.Grzebię w necie i udaje mi się doszukać telefonu do gościa który na 710 km. Wisły organizuje rejsy małym stateczkiem po Wiśle. Ten sam Gość miał przez ostatnie 12 dni baczenie na naszego transportowca. Znamy się od lat, ale głównie z mojego przepływania co jakiś czas obok ich przystani. Pan Sławomir H. godzi się na przetransportowanie mojej żony motorówką z brzegu na brzeg. Żona znajduje dojazd nad rzekę na 716 kilometrze, tak że motorówkowa przejażdżka chwilkę potrwa. Jestem już spokojniejszy. Płynę ostatnie siedem kilometrów Drwęcy, jest już po deszczu. Wisła ponad metr wyższa niż 12 dni temu, ale widzę most na tej samej autostradzie A1, i postanawiam do niego pod prąd powiosłować. Wiem że można tam dojechać autem . Dzielące mnie od niego trzy kilometry pokonuję w niespełna 40 minut. Nie jest łatwo :-). Żona dojeżdża po kilku minutach, ładujemy sprzęt i możemy wracać, tyle że do Ciechocinka. Musimy się rozliczyć za transport wodny. Tak się umówiliśmy. Akurat Pan Sławek wypłynął w 45 minutowy rejs, możemy zatem odsapnąć przed powrotną drogą do domu. Ta też nie należy do najłatwiejszych, nawigacja prowadzi mnie przez okoliczne wioski na których zauważam dosyć wzmożony ruch. Po chwili w radiowych wiadomościach słyszymy że za ciechocińskim zjazdem autostradowym zderzyło się sześć samochodów i droga została zamknięta. Wszystko jasne. Nasz powrót jest dłuższy o ponad godzinę w stosunku do czasu wyjazdowego. Za dziewięć godzin do pracy :-(. Koniec przygody :-). Za mną dzisiaj 30 kilometrów co w sumie daje 650, rowerzystka w tym czasie przejechała 700. GRATULACJE !!!