Dzisiejszy dzień na wodzie rozpoczynam o siódmej trzydzieści, wiatr wstał wcześniej niż ja, a ja muszę zapłynąć jak najdalej bo dzisiaj czeka mnie spotkanie. Żona z kuzynką jadą po mnie a ja do morza mam jeszcze ponad 230 kilometrów… Dopłyniecie do Torunia zajmuje mi ponad trzy godziny. W samym Toruniu grzywacze na falach. Trzymam się brzegu, ale pocieszające jest to że na wodzie mimo fal pod prąd i z wiatrem pływają wioślarze i wioślarki trenując swoją technikę i moc. Za Toruniem muszę wpłynąć w zatoczkę na posiłek, jem sobie kanapkę i obserwuję pełzającą po piasku żmiję(?) , która znika w trawie. Nie wysiadam. Ruszam dalej na odcinek który zwykle najbardziej mnie nuży bo zwykle nic się tutaj nie dzieje i nie ma na czym oka zawiesić, no chyba że na złotej koronie budowli ojca R. z Torunia a później aż do Solca Kujawskiego nic tylko fale, wiaterek i fale, no ale płynie się z palącym słońcem nad głową. Robię sobie chwilę przerwy a po godzinie dopływam do miejsca gdzie przez wszystkie poprzednie lata pogłębiano Wisłę, dziś po raz pierwszy nie widzę na środku rzeki koparek. Czyżby wydobyli cały piach z dna? ;-) . Teraz to już poleci, bo są punkty orientacyjne.Za pół godziny stanica WOPRu w Solcu Kujawskim, a po godzinie jest koparka pogłębiająca, ale dziwne bandery – czerwone i czerwono białe. Ruskie jakieś czy cóś? Mijam ujście Brdy i Fordon a w oddali widzę coś płynącego na wiosłach. Za fordońskim mostem przestaje wiać a ja widzę że to kanadyjka. Łapię za batonika, a kanadyjka odpływa mi na dobry kilometr albo lepiej. Po batoniku jednak szybko ich doganiam a to osada rodzinna pod roboczym moim tytułem „czwórka ze sternikiem”. Rodzice z trójką córeczek. Płyną z Czerwińska do Ostródy. Fajnie. Chwila rozmowy i okazuje się że rodziców sternika spotkałem podczas spływu trzy lata temu. Fajnie. Pamiątkowa fotka i macham dalej by po kilku kilometrach na ładnym brzegu dojrzeć kajak dwuosobowy i kręcących się obok rozbitego przed chwilką namiotu dwóch ludków. Zagajam o zajętym przez nich najładniejszym miejscu po prawej stronie Wisły a oni do mnie że po angielsku. To nie mój język tak więc ż żalem odpływam. Żal bo obok ich namiotu stoi ładna butla jacka Danielsa. Eh, trza się było uczyć języków :-(. Zbliża się dwudziesta, dopływam do miejsca do którego da się dojechać moim dzisiejszym gościom. To według tabliczek kilometrażowych numer 796, ale według endomondo za mną dzisiaj 87 km. Meta tuż przed wieżą widokową w Borównie.