Wstaję z worami pod oczami jakbym wczoraj popił :-(. Śniadanie standard. Jajecznica i dżemik , pieczywa mało. O siódmej jedziemy do Celestun, gdzie znajduje się jeden z najciekawszych rezerwatów przyrody w Meksyku, będący (podobno) ostoją kolonii flamingów, pelikanów, kormoranów. Wsiadamy na sześcioosobowe łodzie motorowe i ruszamy na ich poszukiwanie. Pierwszy przystanek i z krzaków wychodzi zwiadowca z wieściami że w tych krzakach niczego nie dojrzymy. Płyniemy dalej w następne krzaki ;-). Tam wysiadamy i wędrujemy błotnistą ścieżką do rozlewiska gdzie jeszcze wczoraj (podobno) można było zobaczyć mnóstwo flamingów. Dzisiaj jest ich tylko kilkanaście i to w takiej odległości, że nie każdy je widzi. Bardziej widoczne, a raczej odczuwalne są małe komary które się w nas bezpardonowo wpijają. Wracamy niepocieszeni do łódek i odpływamy w inne miejsca w których udaje się dostrzec na brzegach kilka flamingów, kormoranów, białych czapli i jakiegoś ptaszka drapieżnego. Płyniemy dalej wchodząc na pełnym gazie w zakręt w leśną odnogę gdzie znajduje się pomost po którym możemy pospacerować podziwiając jedynego pozującego dla wszystkich kormorana. Nic poza tym. Odpływamy w stronę wysepki zamieszkanej przez duże stadko kormoranów , a po drodze widok jakichś płaskodziobów (?). Wracamy na przystań startową, a tam największa atrakcja tej wycieczki. Całe stado szopów praczy jedzących prosto z ludzkich rąk smakowite ciasteczka :-). Robię im kilka zdjęć, a oprócz nich jakiemuś ładnemu ptaszkowi i legwanowi ( iguanie ?) wygrzewającemu się na drzewie.