O ósmej po śniadaniu idziemy do autokaru, a bagaże bagażówką w asekuracji co odważniejszych uczestniczek wycieczki jadących obok nich na pace :-). Ruszamy do San Juan Chamula - osady Indian zamieszkałej przez potomków Majów -Tzotzil, zachowujących do dziś tradycyjny styl życia (uprawa roli i rękodzieło) oraz ubiór (biało-czerwone sarapes i kapelusze z liści palmowych), choć ja wielu takich oryginałów nie widziałem. Tam wizyta na tradycyjnym targu indiańskim - taki tam odpust ze straganami ze wszystkim. Dochodzimy do centrum a tam na głównym placu San Juan Chamula stoi mały, biały kościół. Wstęp do niego jest płatny a fotografowanie i filmowanie jest kategorycznie zakazane. Kara za łamanie zakazu to 3900 pesos ( blisko 800 pln.). We wnętrzu kościoła nie ma głównego ołtarza z wizerunkiem Chrystusa, czy Maryi. Nie odbywają się tutaj msze i nikt nie chodzi do spowiedzi bo nie przychodzi tu żaden ksiądz. Nie ma tu ławek a przybyła ludność siada na podłodze, by przy zapachu palonych ziół i tysiącach świec modlić się do katolickich świętych i odprawiać liczne przedziwne tradycyjne indiańskie ceremonie. Panuje półmrok oświetlony setkami świec ustawionych na podłodze obsypanej suchą trawą. Są tu całe rodziny które skupiają się przy figurach świętych do których kierują swoje prośby i ofiary. Za ofiarę służą tu kury, których kilka dostrzegam. Są żywe, są też świeżo uśmiercone ze śladami krwi obok siebie :-( . Obok koszyków z kurami stoją też różne alkohole i całe zgrzewki Coca Coli – to dla tutejszych indian święty napój ;-). Jak wiadomo Coca cola wzbudza bekanie, co według tutejszej tradycji jest oczyszczające. Wraz z bekaniem uwalniane są z ludzkiego wnętrza złe emocje. ;-). Spędzamy w tym miejscu kilkanaście minut, bo unoszące się kłęby dymu z palonych świeczek nie zachęcają do dłuższej bytności w tym miejscu (bynajmniej dla mnie) . Generalnie w tej miejscowości spędzamy nieco ponad godzinę i wracamy do autokaru którym odbędziemy transfer do Parku Narodowego Kanionu Sumidero.