Startujemy chwilę po 8:00, wiatr dmucha już od dawna. Wyprzedzamy trzy kajaki dwuosobowe z bagażami, i mijamy miejsce porzucone przez wędkarzy jakby nagle i bardzo szybko. W rzece „do góry nogami” stoi wędkarski namiot, a na brzegu leży kilka wędek i trochę różnych śmieci. Ciekawa sprawa, ale my jej już nie zbadamy. Bez zatrzymywania wiosłujemy aż do 13:00, do Opatowca gdzie czeka już żona Krystiana .Krótka przerwa na terminalu promowym (taka nazwa tego miejsca figuruje w mapach Google). Promu od roku już tutaj nie ma, bo kilka kilometrów dalej czynny jest już most którego budowę widziałem trzy lata wcześniej. Pomagam Krystianowi załadować kajak na transportowca, Ola częstuje mnie pyszną kawką, i jeszcze smaczniejszym serniczkiem i żegnam się z nimi ruszając dalej w tą od teraz rzeczywiście samotną wyprawę. Wiatr nie daje za wygraną, ale jest coraz więcej słońca. Widziałem , sarnę, bobra, czarnego bociana. Fale nie pozwalały na trafne czytanie wody, zahaczyłem dnem o kamień, na szczęście bez strat i szkód. Odprysnęło kawałek żelkotu, ale nie ma przecieków. Uff. Nie ma praktycznie oznakowania szlaku choć od 176 kilometra zauważyłem na brzegach tabliczki kilometrażowe i to podwójne. Najpierw stare a po kilku, czasem kilkudziesięciu metrach nowe. Płynięcie kończę po dziewiętnastej na 205 kilometrze. Za mną dziś 85 km. Przez ten męczący od trzech dni wiatr, jestem opóźniony o jakieś 25 kilometrów w stosunku do zakładanego przed wyjazdem planu :-(.