Postanawiam popłynąć troszkę na łatwiejszej, lżejszej wodzie, czyli tej bez wiatru. Wstaję zatem o czwartej. Nad Wisłą unosi się para, na niebie kilka chmur, słonka jeszcze nie widać. Wiatru póki co też nie. Wypływam kwadrans przed piątą, a już pięć minut później zauważam przepływającego z lewego na prawy brzeg młodego jelonka. Udaje się go sfotografować :-) .Robi się coraz ładniejszy dzień a ja robię sobie przerwę po czterech i pół godzinie pływania. Na zegarku dopiero 8,20. Fajnie. Widziałem dwa orły i czarnego bociana. Pod mostem w Solcu nad Wisłą mural z przesłaniem pod którym i ja się podpisuję: „Stop regulacji Wisły”. O dziewiątej budzi się wiatr, szlak zaczyna być oznakowany malowanymi tyczkami, które po ponad godzinie doprowadzają mnie do resztek filarów zrujnowanego mostu przy ujściu Iłżanki w Chotczy. Kolejne dwie godziny wiosłowania pod raz mocniejszy, a raz słabszy zawsze jednak przeciwny, wiatr i jestem na wysokości Janowca i promu łączącego go z Kazimierzem Dolnym. Chwilę wcześniej widzę resztki wiatraka na wysokim brzegu w Mięćmierzu. Resztki bo już nie widzę na nim wiatracznej łopaty (śmigła czy jak to inaczej nazwać?). Teraz widząc go z daleka, to to że to wiatrak wiedzieć będą tylko wtajemniczeni i znający tą budowlę ze starych lat…No chyba że , coś się zmieniło i nie widać go tylko z wody? Nie wiem. Dwadzieścia minut później mijam Kazimierz i jeden z wycieczkowych statków nad którym fruwa całe stado mewo podobnych ptaszków. Pewno są dokarmiane…Wiosłuję w stronę Puław. Mijam je przed piętnastą. Wiatr wreszcie się uspokoił. Wygrałem :-). Po dwóch godzinach widzę Dęblin. Mijam go dość szybko i płynę w stronę tak mocno świecącego słońca, że nawet okulary słoneczne ledwo mi pomagają widzieć gdzie mam płynąć. Na domiar (nie wiem jak to dziś nazwać) złego, a może dobrego zaczyna mi wiać w plecy. Cieszy mnie to do chwili, w której wiatr zaczyna wiać tak silnie jak przez poprzednie dni wiał z przeciwka. Falki , trudne do zauważenia mielizny, szybkość i strach o dobicie do brzegu bokiem do tego wiatru. Akurat szlak i szybki nurt prowadzą po stronie którą płynę. Wystające konary drzew. Niebezpiecznie. Półtorej godziny korzystam z tego niespotykanego zjawiska pogodowego, aż udaje mi się przemieścić na prawy brzeg, na którym ląduję w ładnym miejscu z którego widzę już kominy elektrowni Kozienice przy której czeka mnie jutro przenoszenie sprzętu przez piętrzący jaz. To był długi , ale udany dzień w którym widziałem niesamowity podniebny taniec pary orłów które jakby łapały się szponami odrzucając się nawzajem i łapiąc ponownie. Akurat wtedy jeszcze tak wiało że nie byłem w stanie wyjąć swojego lepszego aparatu fotograficznego :-(. Za mną dzisiaj 112 kilometrów dzięki czemu na minusie planu tylko 22 km. ;-) Przed snem mogę jeszcze popodziwiać ładny zachód słońca. Fajnie.