W tegoroczne przypadające na koniec maja święto Bożego Ciała ruszam z żoną do Krzeczowa. Miejsca gdzie zwykle kończę coroczne weekendowe pływanie po Załęczańskim Parku na Wielkim Łuku Warty. Jest piękna pogoda dlatego bez niepotrzebnej straty czasu, o 10,30 startuję. Póki co, pustym kajakiem, korzystając z tego, że jest ze mną żona, planuję w dwa dni zapłynąć do zapory zbiornika Jeziorsko i dopiero za nim ruszyć już obładowanym kajakiem w samotną wędrówkę. Z żoną na brzegu widzę się już po niespełna trzech kilometrach w miejscu gdzie, gdzieś nad wodą ma znajdować się tablica upamiętniająca nagrywaną tutaj scenę do filmu „Nad Niemnem”, bynajmniej tak można wyczytać w przewodniku jaki posiadam. Tablicy nie odnajdujemy, ani na brzegu, ani na wodzie. Trudno. Rozstajemy się. Zrywa mi się linka steru, oj oj. Szkoda mi jednak czasu na kombinacje naprawcze. Dziś poradzę sobie bez steru. Naprawię na biwaku. Po ponad dwóch godzinach napotykam pierwszą grupę weekendowych kajakarzy, a po trzech dopływam do Konopnicy gdzie szum wody każe mi wyjść na brzeg i obnieść jaz, z uskokiem nie dokończonej, albo zniszczonej (ciężko stwierdzić) elektrowni. Dobrze, że kajak pusty. Te blisko sto metrów przenoszenia prawą stroną udaje mi się ogarnąć dość sprawnie. Otrzymuję alert RCB, by uważać na burze krążące po okolicy. Przed szesnastą spotkanie z żoną na plaży w Burzeninie. Tam kwadrans przerwy podczas którego pojawia się obok mnie młody wyrośnięty człowiek z tekstem „ Ja szanuję że się pan nie boi kleszczy, ale proponuje wstać z trawy bo dużo ich tu jest” . Słucham się młodzieńca i ruszam w dalszą drogę, by koło osiemnastej zameldować się za ujściem Widawki w Pstrokoniach, gdzie żona znalazła nam miejsce na dzisiejszy nocleg. Za mną 52 kilometry. Obok błyski i odgłosy dalekich grzmotów, na szczęście po drugiej stronie rzeki nie czyniące nam na szczęście żadnej krzywdy :-).