By nie tracić pięknie zaczynającego się dnia, na wodę schodzę już przed dziewiątą. Nie spotykając po drodze żadnych jednostek pływających po godzinie przepływam pod długim mostem drogi ekspresowej S8. Jeszcze dwadzieścia minut i jestem pod kładką ulicy Obwodowej w Sieradzu po której akurat przejeżdża traktor. Siedem minut później kolejny most, na drodze wojewódzkiej nr 482, a po kwadransie najbardziej rozpoznawalny most – kładka w Sieradzu. Tak zwany Biały Most łączący lewobrzeżny Sieradz z miejską plażą położoną na prawym brzegu, Dzisiaj pustą. Dalej most kolejowy z malutkim bystrzem i po godzinie wiosłowania, bez żadnych przygód , ani ciekawych widoków na rzece następny most łączący lewe Biskupice z prawym Odkamieniaczem. Poza powiewami wiatru nic się nie dzieje. Mija niespełna godzina i pojawia się widok ostatniego mostu przed Jeziorem Jeziorsko. Tu umówiony jestem z żoną. W planie jakiś posiłek. Most na DW 710 łączy pobliską miejscowość Warta z prawobrzeżną wioską Dzierzążna. Wychodzę na przystani w starorzeczu i doznaję lekkiego szoku. Pośród tablic informujących o tutejszej historii, jest tablica mówiąca o teraźniejszości. Konkretnie o tym, że za mostem rozpoczyna się rezerwat po którym nie wolno pływać niczym, nawet kajakami. Wprawdzie można wnioskować o zgodę na przepłynięcie niewielkiej grupy bez wychodzenia z kajaka, ale zapewne rozpatrzenie takiego wniosku trwa jakiś czas, a ja mam może z pół godziny by spokojnie w jakiejś rozsądnej godzinie dopłynąć do końca jeziora. Zakazany odcinek ma około dwanaście kilometrów. Wygląda na to, że moje poprzednie płynięcie tej trasy jedenaście lat temu też chyba było złamaniem zakazu, bo rezerwat powstał w roku 1998. Tyle że wtedy nie miałem tej świadomości co teraz :-(. Zresztą przewodnik którego dziś używałem, by mieć orientację kilometrażową , mówił jedynie o zakazie wysiadania na terenie rezerwatu. Tego postanowiłem się trzymać, jak i tego, że gdy już ma się zgodę na przepłynięcie, należy trzymać się lewej strony jeziora. Ruszam po 13,30 . Na moście nie ma żadnych napisów informujących o zakazie wpływania, a za mostem żadnych boi grodzących rzekę, o których doczytałem w późniejszych dniach. Już kilkaset metrów dalej napotykam na lewym brzegu drzewa zamieszkane przez kolonię kormoranów. Mnóstwo gniazd z młodymi. Straszny hałas. Mijam szybko to miejsce, po lewej stronie pojawia mi się widok wieży widokowej w Proboszczowicach, ale równie szybko ją mijam, by nie być czasem z niej zauważony. Po kwadransie jestem już na praktycznie otwartych wodach jeziora. Mimo dosyć niskiego poziomu wody wpłynięcie na jezioro było dosyć łatwe. Przynajmniej w porównaniu do pamiętanego przeze mnie wpłynięcia podczas innej wyprawy, gdzie można było się pogubić w wyborze odpowiedniej „ścieżki” wprowadzającej na jezioro, a samo wpłynięcie prowadziło w labiryncie wystających z dna starych pni usuniętych drzew. Dziś to pikuś. W oddali widać już granice rezerwatu, za którą pływają skutery wodne, żaglówki, deski surfingowe. Zmierzam ku nim i mimo wiatru wiejącego w prawe ucho, tuż po piętnastej udaje mi się przekroczyć tę granicę. Na terenie rezerwatu spędziłem 1,5 godziny, nie zauważając wielu gatunków ptaków, najwięcej łabędzi i troczę kaczek. Tyle. Szybciutko w dziesięć minut mijam tą najbardziej zagęszczoną różnymi pływadłami strefę, i już na spokojnie, aczkolwiek wciąż nękany bocznym wiatrem, w ciągu godzinki dopływam do zapory. Mam ze sobą wózek i plan by tym razem dobić do brzegu po lewej stronie i przetransportować kajak za elektrownię i jazy za nią usytuowane. Okazuje się jednak, że przed zaporą, po lewej, teren ogrodzony przynależny do Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Poznaniu. Zarząd zlewni górnej Warty. No cóż, wychodzę na jednych schodkach korony zapory, by po pokonaniu kilku ogrodzeń znaleźć się na chodniku będącego jednocześnie ścieżką rowerową. Montuję wózek i maszeruję wzdłuż zapory, z przeciwka zmierza do mnie żona, by mi potowarzyszyć w tym półtora kilometrowym spacerku. :-). Stawiamy namiot w jedynym dostępnym miejscu, bo dziś sporo biwakowiczów nad rzeką. Powoli pakuję kajak na dalszą, już samotną wędrówkę w którą ruszę jutro. No i przychodzi pora by wysączyć skromnie po piwku i udać się na ostatni, wspólny namiotowy wypoczynek, któremu towarzyszyć będzie dość głośny szum ostatniego jazu za którym jesteśmy rozbici zaledwie kilkadziesiąt metrów. Byle do jutra ;-) Dzisiejszy etap, wraz z przenoską wyniósł 53 km.