Dzień 8
Nocą trochę szumiało od A4, ale samoloty prawie do szóstej nie latały. Zmienił się wiatr, więc dziś startów nie widzimy , bo samoloty chowają się za lasem. Ruszamy nieco wcześniej bo w głowie jest już nadzieja na ostateczną metę – w domu, choć nieco w to wątpię, bo Szlak Orlich Gniazd to nie bajka :-). Najpierw pozostawiona z wczoraj wspinaczka a dalej lasy, wąwozy, pola, łąki , trudne polne drogi i o jedenastej zwiedzamy Krzeszowice. Przerwa zakupowa i drugo śniadaniowa a po restarcie w samo południe wjeżdżamy w Park Krajobrazowy Dolinki Krakowskie. Sama nazwa dolinki hm… wiadomo co nas czeka :-( Górkujemy aż docieramy do drogowskazu mówiącego o położonym 400 metrów dalej i niestety jeszcze wyżej Klasztoru Karmelitów Bosych w Czernej . Mamy już przesyt górek. Odpuszczamy klasztor, choć oglądając fotki w domu, troszkę żałuję że nie zajrzeliśmy tam. No trudno, w południe wjeżdżamy w Rezerwat Przyrody Dolina Eliaszówki. Jest miło widokowo. Nie byliśmy w Klasztorze, odwiedzamy za to zabytkowy drewniany Kościół Nawiedzenia NMP w Paczółtowicach . Dalsza trasa prowadzi obok jurajskich skałek a w jednej z mijanych miejscowości widzimy strusie zagrodowe :-). Jeszcze troszkę wspinania m.innymi obok ogromnego terenu z budowaną mega farmą fotowoltaiczną gdzie po raz pierwszy od tygodnia zbierają się nad nami ciemne chmury i nawet trochę grzmi , na szczęście po przebyciu pięćdzięsięciu kilometrów dojeżdżamy do Olkusza. Trochę czasu nam tu mija, bo najpierw rynek z podziemną trasą na którą dziś już nie mamy czasu. Szukamy jakiegoś obiadku, ale wszędzie długo trzeba czekać, a jak nie długo, to płatność tylko gotówką, której my już nie mamy. Kończy się na dość smacznych zapiekankach i jest już wiadomym, że do domu dziś nie dojedziemy. Trzeba zatem zrobić jeszcze zakupy i pedałować dalej. Zjeżdżamy z czerwonego (SOG) i kierujemy się na Pustynię Błędowską. Nim dotrzemy do punktu Róża Wiatrów musimy się jeszcze namęczyć z piaszczystym leśnym podłożem, po którym trzeba prowadzić rower. Część lasu ogrodzona taśmą z napisami, że teren grożący osuwiskiem z wzbronionym wstępem. W pewnym miejscu, za szlabanem gdy w oddali nic nie widać, podjeżdżam mimo zakazu zobaczyć to osuwisko. Okazuje się że nie ma tu ogromnej dziury a jest spore jeziorko. Skoro zakaz to szybko odjeżdżam choć chętnie byśmy się w nim popluskali :-(. Jedziemy jeszcze pół godziny i wreszcie osiągamy nasz pustynny cel. Jest 17,20 a tutaj pełno ludzi. Są foodtrucki, scena muzyczna, pełno tojtojek i plakaty mówiące o tym, że jutro odbędzie się tutaj impreza. Rajd rowerowy na trzech dystansach, od 6 do 40 km., jakieś imprezy towarzyszące, a na koniec koncert zespołu IRA. Jest mapka ukazująca możliwość objechania pustyni nie po piachu a ładną betonową drogą. Jedziemy. Droga ta jednak bardzo szybko się kończy kupą materiału który dopiero trzeba rozsypać i utwardzić. Maszyny też stoją. Roboty pewnie w tygodniu trwają. My zawracamy. Dostrzegam nawet tabliczkę, że to czym jedziemy to Velo Przemsza, ale póki co to tylko nazwa. Musimy szybko stąd odjechać gdzieś na nocleg. Obiecałem żonie, że skoro nie w domu to chociaż z dostępem do wody. Znowu pakujemy się w piach, bo tu są szlaki, tyle że konne. Robi się nerwowo, ale rzutem na taśmę, wąskimi ścieżkami dojeżdżamy wreszcie do stawów w Laskach. Ładne miejsce a na grobli siedzi jakaś samotna kobitka układająca tarota z kart. Jakoś ten widok dziwny dla mnie, jedziemy kawałeczek dalej. Jeziorka ładne, co i rusz ławeczki i worki na śmieci. Widzimy rybaczówkę i dwóch wędkarzy zwijających powoli swoje stanowiska. Udaje się rozbić namiot tuż pred zmrokiem i to chyba będzie najspokojniejsza i najcichsza nocka na tym wyjeździe. Przejechaliśmy dziś 76 km.