Nocka średnio ciekawa. Błyski, grzmoty i ulewny deszcz. Pobudka jeszcze po ciemku z pomocą telefonowej latarki. Nocna aura spowodowała brak światła w naszym hotelowym skrzydle. Jadalnia również zalana, ale na szczęście śniadanie było. Wyruszamy o 7,30 . Kierunek na południe, więc jest nadzieja na lepszą pogodę, ale póki co widoki średnie. Drogi poblokowane, gdzie nie gdzie pozalewane tak że aż nie przejezdne no i nasz kolejny pech. Do pierwszej dziś atrakcji – Monastyru mamy niespełna trzydzieści kilometrów, a po dziesięciu zmuszeni jesteśmy zawrócić, bo jedna prowadząca do tego miasta droga, jest zalana tak że nie da się jej pokonać. Najgorsze to to, że to jedyna droga którą możemy do Monastyru dojechać. Na około wszystko pozalewane, ludzie przestraszeni. Kiepsko. Monastyru nie zobaczymy. A to miasto którego plenery wykorzystane były podczas kręcenia filmu „Żywot Briana” wg Monty Pythona. Mięliśmy tu zwiedzić twierdzę Ribat i mauzoleum Habiba Burgiby. Szkoda że się nie udało. Jedziemy dalej, do Kairouanu, gdzie kręcone były zdjęcia do filmu „Indiana Jones i Poszukiwacze Zaginionej Arki”. Kairouan to czwarte święte miasto islamu, które było strategicznym punktem w arabskim podboju Afryki Północnej oraz wielkim ośrodkiem nauki i sztuki muzułmańskiej. Oglądamy tutaj odrestaurowane Baseny Aghlabidów, pochodzące z IX w. Wizytujemy również Wielki Meczet – najstarszy w Afryce Północnej, założony w 670 r., z minaretem przypominającym basztę gotyckiego zamku, choć określające go słowo „Wielki” dla mnie jest nieco wyolbrzymione. Widywałem już większe ;-). Jedziemy do manufaktury zajmującej się ręcznym wytwarzaniem pięknych dywanów. Na poczęstunek herbatka i przedstawienie nie zliczonej ilości produktów w wielu rozmiarach. Chyba nikt jednak nie skusił się na zakup. Kłopot z transportem, no chyba że byłby to dywan latający ;-). Kolejnym punktem jest wizyta w pięknie zdobionym mauzoleum Sidi Sahbi, znanym także jako Meczet Fryzjera, z barwnymi mozaikami i ażurową sztukaterią. Na koniec odwiedzamy miejscową starówkę gdzie zaglądamy do budynku w którym na pierwszym piętrze za drobną opłatą można napić się wody wydobytej z dna studni siłami wielbłąda kręcącego kołem najstarszego i ciągle działającego ujęcia wody. Idziemy na obiad a później w długą podróż .do Tauzar. Dojeżdżamy o zachodzie słońca, akurat na kolację. Bardzo duży wybór pyszności i słodkości a co najważniejsze, znowu dwie nocki w jednym miejscu. Za nami kolejne 350 km.