Dziś wyjątkowo wczesne śniadanie. To dlatego że czeka nas pięćdziesięciokilometrowa droga na podziwianie wschodu słońca przy największym w Tunezji bezkresnym, słonym jeziorze CHOTT EL JERID, którego powierzchnia jest pokryta cienką warstwą soli która (ponoć) mieni się w promieniach słońca. Ja tego mienienia nie zauważyłem, zauważyłem natomiast bardzo silny wiatr który nie pozwalał na komfortowe przeżywanie widoku wschodzącego słonka. Mapy google pokazywały że znajdujemy się na drodze będącej groblą rozdzielającą jezioro na dwie części na dystansie około pięćdziesięciu kilometrów. W rzeczywistości jezioro było w większości wyschnięte i mało co było na nim widać. Trudno. Jedziemy do DOUZ, zielonej oazy na skraju pustyni, nazywanej Wrotami Pustyni. Tutaj dla chętnych fakultet - przejażdżka na wielbłądach lub quadami po pustyni. Ja wybieram quada i jest fajnie. Jedziemy dalej, do MATMATY, słynącej z domów troglodytów i księżycowych krajobrazów, które skłoniły George’a Lucasa do nakręcenia tu wielu scen filmowej sagi „Gwiezdne wojny”. Spacerujemy po wydrążonym w ziemi domostwie Berberów – rdzennych mieszkańców tego regionu Afryki próbując własnoręcznie wypiekane przez nich chlebki z różnymi sosami. To co zdecydowanie różni te okolice od widzianych do tej pory, to czystość otoczenia. Generalnie w całej Tunezji wzdłuż dróg wala się mnóstwo śmieci, głównie plastików, tutaj tego nie widać. To również największe skupisko katolików, obecnych lub może raczej byłych. Odjeżdżamy kawałeczek dalej na obiad. Obok jadłodajni chłopek karmi butelką z mlekiem małego wielbłąda oferując taką usługę każdemu kto mu rzuci za to dinara. Po obiedzie odwiedzamy jeszcze przydrożny punkt widokowy z rozległą panoramą tutejszej okolicy. Gdy podziwiamy widoki, drogą jedzie konwój ciężarówek pamiętających chyba jeszcze czasy i trasę rajdu Paryż – Dakar. Chyba jakaś sentymentalna podróż byłych niemieckich zawodników :-).