Nie tyle dzień 1 co pół dnia. Po trzynastogodzinnym powrocie z dwunastodniowej wycieczki zagranicznej i zastaniu bez zmian roweru na dachu pozostawionego na parkingu transportowca i po zapoznaniu się z prognozami pogody do końca tygodnia, postanawiam rozruszać zastane mięśnie i ruszyć na rowerze do ujścia Pilicy do Wisły a dalej w bliskiej odległości od jej koryta aż do jej źródeł. Po zamianie walizki na sakwy startuję o 13,30 spod Lidla na Krakowskiej, nad którym średnio co dwie minuty z wielkim hukiem ląduje jakiś samolot. Na początku chodnikiem objeżdżam od północnej strony lotnisko, a tam już pojawia się ścieżka rowerowa którą dojeżdżam do Lasu Kabackiego. Sporo zwalonych drzew , chyba przez wiatr. Pojawia się sarna, kilka wiewiórek więc od razu przychodzą skojarzenia z Kanadą z której właśnie powróciłem. Droga doprowadza mnie pod bramę Ogrodu Botanicznego PAN, ale znaki mówią, że nie można poruszać się rowerem, do tego bilety więc póki co rezygnuję i jadę dalej - w stronę Konstancina Jeziornej. Objazd po miejscowym parku i jego najbliższej okolicy i znowu porównanie do Kanady - dużo ładnych, drogich posiadłości. Jadę dalej obrzeżami Chojnowskiego Parku Krajobrazowego i Rezerwatu przyrody Obory by o siedemnastej dojechać do Góry Kalwarii. Tam według strzałek podjeżdżam na Punkt widokowy na skarpie Nadwiślanej licząc że pooglądam sobie Wisłę. Niestety Wisły stąd nie widać w ogóle a miejsce jest oblężone przez grupę żydów z kręconymi baczkami. Jadę na rynek, tam pod pomnikiem Józefa Piłsudskiego posilam się i ruszam w dalszą drogę. Obok historycznego budynku obecnie hotelowego - Koszary i Biedronki za którą stoi chłopek z turbanem na głowie. Hindus których w Kanadzie spotykaliśmy na każdym kroku więc kolejne podobieństwo ;-)