Jako że padało całą noc i poranek, przemókł namiot, śpiwory i my. O jedenastej postanowiliśmy ewakuować się.Piotrek z Magdą autem a ja kajakiem lecz po tym deszczu auto utknęło w leśnej kałuży. Nie obeszło się bez pomocy traktora.O trzynastej oni pojechali a ja popłynąłem.Późny start i ciągły deszcz niesiony przez „twarzowy” wiatr nie pozwoliły tego dnia dotrzeć do zaplanowanej na wysokości Sobiboru mety. Prawie o zmroku dotarłem do miejsca w którym czekał juz Piotrek i pojechaliśmy na nocleg do znalezionego telefonicznie przez moją żonę (która też ,choć na odległość, wiele mi pomagała w całej wyprawie) gospodarstwa agroturystycznego w Sobiborze.Gospodyni pozwoliła się wysuszyć , ogrzać i posilić czestując nas gorącą zupą.Niepogoda nie dawała za wygraną przez noc i kolejny dzień, tak więc pozostaliśmy jeszcze drugą nockę w ciepłym domku.