Trudny dzień to i wczesny start. O 6,15 w słoneczny i rześki poranek, bez wiatru dopływam przed 10 do Płocka. Kawałeczek za miejską plażą sprzątaną właśnie po weekendowym koncercie, robię sobie przerwę na posiłek by nabrać sił na właściwy odcinek zalewu. Ładne miejsce (przed koncertem) całe tonie w śmieciach porzuconych tu przez kulturalnych ludzi których stać na bilet za 160 zł, a nie stać na to by pozostawić po sobie miejsce w stanie jakim je zastali zamieszkując na dziko trzy dni wcześniej . Do godziny dwunastej płynie się dosyć fajnie, jednak po południu wiatr zaczyna powiewać coraz mocniej. Postanawiam pod falę podpłynąć na prawy brzeg zalewu na wysokości Dobrzynia nad Wisłą, licząc na to że będę osłonięty wysokim brzegiem i wiatr nie będzie mi dokuczał. Pomyliłem się, wiatr utrudniał mi płynięcie aż do samej korony zapory, do której dotarłem dopiero o 17,30. Wyjście w żadnym miejscu nie było zachęcające, a ponadto po drugiej strony zapory dojrzałem ogrodzenie i różne maszyny budowlane, czyli jakiś plac budowy. Postanowiłem jeszcze raz zadzwonić na śluzę i jakież było moje zdziwienie i pozytywne zaskoczenie gdy obsługa śluzy kazała mi jak najszybciej podpływać do śluzy w celu prześluzowania. Ta wiadomość zrekompensowała mi trudy wcześniejszych godzin. Godzinę później byłem już kilkanaście metrów niżej i ruszyłem dalej. Przepłynąłem 14 km. co w efekcie końcowym dało dzisiaj 86 km. Biwak mam z widokiem na oświetlone zakłady azotowe Anwil Włocławek na 689 km., a znalazłem go o godzinie 20,15.