Nocleg na piaszczystej wysepce, chłodna nocka, ale czuję że słonko przygrzewa coraz mocniej. Wstaję o siódmej , a 45 minut później już płynę. Słońce, które mnie obudziło i nastroiło pozytywnie na dzisiejszy dzień, zaczęło powoli kryć się za chmurami i nie pokazało się już do końca dnia .Wiatr raczej nie uciążliwy, a moja szybkość to ledwie 8 km/h. Słabo. Chcę troszkę nadrobić wczorajszy dzień, ale nie zanosi się na to że mi się to uda…Po trzynastej spotykam dwie dzielne dziewczyny płynące samotnie swoim składakiem już siedemnasty dzień aż od Oświęcimia-SZACUN . Jutro planują Gdańsk. Zapraszają mnie na wspólny posiłek, ja jednak z żalem (przeliczając mój słaby czas) zmuszony jestem odmówić… Przed godziną osiemnastej zrywa się bardzo silny wiatr, którego jeszcze na Wiśle nigdy nie spotkałem. Wiatr w plecy. Tworzy nie regularne fale, szczególnie na przepłyceniach. Myślę nawet czy nie zakończyć na dzisiaj. Ubieram jednak fartuch i próbuję korzystać z (niby) korzystnego wiatru. Udaje mi się tempo wzrasta do 12 km. Na godzinę, pozwalając mi nadrobić brakujące kilometry trasy. Mijam Tczew za którym banda wyrostków obrzuca mnie kamieniami i wyzwiskami i ląduje znowu na piaseczku przepływając dziś w dwanaście godzin 102 km