Planowałem wcześniej wstać, ale nad ranem popadało a mnie się przysnęło, na wodzie jestem o ósmej trzydzieści, a już o dziewiątej pod mostem nad Notecią w Santoku. Tu lekki szok, Nurt Noteci pod który będę musiał płynąć 50 km. do śluzy Krzyż, wydaje się być szybszy od nurtu Warty którą tu dopłynąłem. Będzie ciężko. Fajnie że świeci słonko i wiatr mi nie dokucza, ale i tak kilkakrotnie wątpię w szansę dopłynięcia do Krzyża. W 34 roku pływania dochodzi do mnie wreszcie po jakich wodach lubię pływać: po takich na których otoczenie szybko się zmienia. Tu mam wrażenie momentami , że stoję w miejscu. Z powodu pełnego koryta rzeki nie ma zakrętów ani miejsc gdzie można by wykorzystać wolniejszy nurt, bo takowego nie ma. Po 10 godzinach mozolnego, prawie ciągłego wiosłowania przepływam 46 kilometrów Noteci i kończę moczony na ostatnim kilometrze szybkim i obfitym deszczem, który atakuje mnie od tyłu w czasie w którym ja płynę w kierunku bezchmurnego nieba… Szybka ewakuacja w okolicy tabliczki kilometrażowej nr. 180 i bobrowego żeremia. Bobrów na końcowym odcinku widziałem bardzo dużo, ostatni skoczył mi pod kajak w miejscu mojej mety. Znowu szybkie rozbijanie namiotu w deszczu, który mija jeszcze nim zasnąłem. Do śluzy pozostało mi cztery kilometry, a śluzują od siódmej rano, postanawiam zatem wstać o 5,30 (jak w wojsku). ;-)