Obudziłem się o szóstej i od razu wydało mi się że dziś jest chyba jakoś jaśniej niż w poprzednie poranki. Otworzyłem namiot i mimo że stał w cieniu to nad nim roztaczało się bezchmurne niebo. Bez chwili wahania zabrałem się za składanie namiotu i 7,05 popłynąłem. Słonecznie aczkolwiek dosyć chłodno, miałem nadzieję że z czasem słonko będzie świecić coraz mocniej. Niestety już o dziewiątej chmury zakryły całe niebo. Tym razem wiatr, który co chwilę przypominał mi o swoim istnieniu wiejąc jak najczęściej – czyli twarzowo, poradził sobie z chmurami i rozgonił je skutecznie pozwalając świecić słonku aż do wieczora. Wysoko w górze wypatrzyłem dwa bieliki szybujące na tle błękitnego nieba. Po minięciu Skwierzyny dojrzałem grupkę młodych ludzi spędzających rozrywkowo czas pod nadrzecznym drzewkiem. Dwie piętnaste tej młodzieży , zainteresowało się moją osobą zapraszając na coś smacznego. Skorzystałem z poczęstunku bez wychodzenia z kajaka , doładowany szybkim i nieoczekiwanym zastrzykiem energii , ruszyłem na ostatnie dzisiaj dwadzieścia kilometrów. Minęły szybko. Namiot rozbijam wśród trzcin, cztery kilometry przed Notecią. Za mną wreszcie stówka. Takie dystanse miałem zamiar robić na Warcie każdego dnia :-(