Budzik dzwoni o zaplanowanej godzinie. Nie pada więc wstaję i o siódmej piętnaście jestem już między murami śluzy Krzyż. Operacja szybka, kwadrans później płynę dalej, ależ ulga, nurt zdecydowanie słabszy od tego który pokonywałem do tej chwili.Zwiększa się jakieś 1,5 km. przed kolejną śluzą, ale świadomość, że za chwilę będzie czas na odpoczynek podczas śluzowania pomaga spokojnie pokonać te przyspieszania. Dzień niestety pochmurny, słonko uwidacznia się tylko na pięć minut, za to kilkakrotnie moczy mnie deszczyk. Fajnie że przynajmniej wiatr, jeśli już wieje to tym razem w plecy. Momentami do takiego stopnia, że chwilowo osiągam szybkość dziewięciu km/h. Śluzy pokonuję planowo. Na wodzie jak dotąd największy ruch. Najpierw mijam się z Niemcami na łodzi wiosłowej, (chyba) tych samych których widziałem z daleka kilka dni wcześniej. Jak się okazało płynęli z Kruszwicy do Berlina. Po kilkudziesięciu minutach Niemiec na takiej malutkiej motorówce płynący z Krakowa do Berlina, a następnie ładny jacht pod dwoma banderami płynący nie wiem skąd dokąd. I tak udaje mi się przebyć siedem śluz, a o osiemnastej dopływam do ósmej (nr.15 - Lipnica). Byłem umówiony na śluzowanie, ale zmieniłem zdanie korzystając z uprzejmości miłego Pana śluzowego, który pozwala mi zamieszkać na terenie obiektu. Dostaję również dostęp do gniazdka elektrycznego, mogę zatem podładować wszystkie moje akumulatorki. Pan jest przyjezdny, zostaję zatem sam a wokół słychać tylko szum z jazu i głosy żurawi. Jest na tyle wcześnie, że mogę jeszcze podsuszyć i przewietrzyć wilgotne rzeczy. Przed snem dostrzegam na niebie księżyc w pełni. Czyżby jutro miało być pogodnie?