Tak sobie pomyślałem, że ten wiatr to pewno mi nie odpuści i dziś znowu zacznie utrudniać mi płynięcie. Postanawiam go trochę przechytrzyć i wstać wcześniej od niego. Na parującą Wiślaną wodę schodzę wcześnie rano, bo już o 5,15. Jest ładnie, ale wiatr też się już przebudził. Wprawdzie nie od razu z taką siłą jak wczoraj, ale jednak troszkę mnie hamował. Pomyślałem sobie, że dobrze że wystartowałem tak wcześnie, bo przed ósmą nie było już śladu słońca na niebie, a wcześniej był widoczny napływający z północy front atmosferyczny który zakrywał powoli całe niebo chmurami. Już prawie tradycyjnie moja pętla nie dokładnie jest „toruńską” bo zahaczam o kawałek Żuław Wiślanych płynąc nie na Nogat a na Szkarpawę. O dziesiątej, kiedy mijałem właśnie Tczew wiatr zaczął wiać z siłą porównywalną do wczorajszej. Przemęczyłem te 21 km. do śluzy Gdańska Głowa, choć ostatni kawałeczek od mostu na DK 22 (kilkaset metrów) to było płyniecie praktycznie po fali przybojowej Bałtyku. Pod śluzą melduję się o 13,20 by opuszczony o pięć centymetrów o czternastej móc wreszcie popłynąć po spokojnych wodach Szkarpawy w stronę Nogatu. Woda spokojna, ale z nieba kapie. Robię krótką przerwę na zakupy w Tujsku i o dziewiętnastej wpływam na Nogat. Nim popychany przez sprzyjający wreszcie wiatr, przepływam jeszcze siedem kilometrów i nie chcąc wylądować na wałach kanału Jagiellońskiego, do którego pozostaje mi około kilometra, zostaję na noc na kawałku trawy, na prywatnym obejściu, dzięki życzliwości mieszkającej tam Pani. Tak się złożyło, że akurat w tym miejscu dzisiejszy licznik wskazał przepłyniętą stówkę a tym samym od początku wycieczki 1000 km. Do pierwszej pochylni (Całuny) pozostało mi prawie trzydzieści km.