Wczoraj wieczorem dojechały do mnie dziewczyny tak więc dzisiejszy start się opóźnił. Skorzystałem z okazji i odwiedziłem pobliską wieżę widokową i szczerze mówiąc szału nie ma. Myślałem że będzie widać dalej, ale nie. Tuż przed moim zejściem na wodę przepływają obok nas widziani wczoraj Anglicy, ale młynek ich wioseł doprowadza mnie do jedynego wniosku: butla Jacka Danielsa chyba pękła ;-). Żegnam się z dziewczynami do jutra i startuję o 9,30. Dziś pogodnie a wiatr dmucha nawet lekko w plecy. Wow. Dosyć szybko doganiam anglików, a ci szybko na brzeg. Na pewno butla pękła, pęcherze nie wytrzymują :-). Sprzyjający wiatr postanawiam wykorzystać rozkładając parasolkę, którą w tym roku zabrałem w celu ochrony przed ewentualnymi nagłymi i szybkimi burzami. Daje radę, ale po kilkunastu minutach nudzę się i postanawiam jednak płynąć w tradycyjny sposób. Wiosłując. Akurat wtedy wiatr dmuchnął tak mocno że wywinął mi parasolkę „na lewą stronę” łamiąc niektóre druciki. No mam nadzieję że burzy już nie będzie ;-). Przed Świeciem na brzegu widzę kajakarza który krząta się koło namiotu. Już po jedenastej a ten jeszcze na lądzie. Pewnie prawdziwy turysta nie taki jak ja ;-). Mijam ujście Wdy i powoli zmienia się pogoda. Na niebie pojawiają się chmury, a wiatr już wieje jak zwykle czyli w twarz. Po godzinie niebo jest już całkowicie pokryte chmurami a na jego tle dostrzegam parkę kołujących bielików, po kolejnych dwóch kwadransach mijam most autostrady A 1, a tuż za nim trafiam aparatem w sarenkę. Kolejne pół godzinki i mam Grudziądz, którego widok jak zwykle mnie urzeka. Tradycyjnie fotografuję. Za miastem znowu orzeł. Fajnie. Robię sobie chwilę przerwy i ruszam dalej, a kilkadziesiąt metrów przede mną widzę kajakarza odpływającego od brzegu. Gość na dmuchańcu , więc szybko go dochodzę. Okazuje się że tego gościa również wyprzedzałem trzy lata wcześniej przed Płockiem. Obaj się pamiętaliśmy. W tym roku (o ile czegoś nie pomyliłem) płynie z Torunia. Ja po niespełna dwóch godzinach przepływam obok miasta Nowe, a za nim w oddali dostrzegam coś w wodzie. Gonię na maksa by cyknąć fotkę z bliska. Okazuję się że rzekę przepływa jelonek. Widzę że jest przestraszony i zmęczony, więc już go nie gonię. Przestaję wiosłować i robię kilka fotek. Ten wygrzebuje się na brzeg, chowa w krzakach, ale ciekawy spogląda jeszcze na mnie ciekawy co ja teraz zrobię. On już bezpieczny. Kwadrans później na niebie jakaś rewolucja, nagle pojawia się błękit który szybko ogarnia cały horyzont. W ciągu pół godzinki dopływam do resztek mostu w Opaleniu, a po błękicie nieba już tylko wspomnienie. W pobliskim Korzeniewie zaczyna nawet mrzyć. Nie fajnie. Najchętniej bym zakończył już to dzisiejsze pływanie, ale umówiony jestem w Gniewie, z jednym Panem który poprzez serwis społecznościowy mocno kibicuje mojej tegorocznej wyprawie. Pojawiają się kontury zamku w Gniewie. Dam radę, szczególnie że hen, daleko znowu widać błękitne niebo. I rzeczywiście, gdy dopływam do Gniewu przede mną i nade mną tylko bezchmurne niebo. A minęło ledwo czterdzieści minut. Chwila rozmowy z Panem W. z Gniewu i odpływam w poszukiwaniu miejsca pod namiot. Niespełna trzy kilometry i mam takowe. Zdążam postawić szybko namiot i mogę fotografować zachodzące za przeciwległym brzegiem słońce. Dzisiaj za mną (według endomondo) nieco ponad 86 km. Meta na kilometrze 879.