Punktualnie o 13,30 wznosimy się ponad chmury, których dzisiaj niewiele na niebie. Lecimy obok Wrocławia prawie nad Szczecinem pod nami też Dania no i Atlantyk. Kolejny ląd pod nami to ziemia Kanadyjska i wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych z Florydą nie widoczną z mego okienka ;-) . Za nami 11,5 godzin lotu. W Meksyku godzina 18 . Strażniczki paszportowe nie chcą nas wpuścić do swojego kraju bo nie mamy rezerwacji hotelu. Nie umiemy się dogadać. Przemieszczamy się do innej strażniczki która przepuszcza nas bezproblemowo. Dosyć długo czekamy na walizki, a między oczekującymi spaceruje policjantka z pieskiem, który obwąchuje bagaże podręczne wychwytując "przemycane" pożywienie którego do Meksyku wwozić nie wolno. Trzeba oddać. To co nie wywąchał piesek , wygrzebał nam ostatni kontrolujący nas przed wyjściem funkcjonariusz. Ostatnia kanapka samolotowa przepadła. Wychodzimy z budynku lotniska. Już ciemno, cieplutko (23 st.C.) i... kropi deszcz :-(. Na szczęście przelotny, w końcu podobno jesteśmy w dżungli, albo miejscu w którym kiedyś istniała. Wsiadamy w prawie już pełen autokar i jedziemy do hotelu w Cancun. Jakieś pół godzinki od lotniska. Za szybą autokaru mało widać, szyby przyciemniane, oświetlenie uliczne słabe. No nic, jutro zaczniemy poznawać Meksyk intensywnie. Naprzeciw hotelu sklep , lecimy na pierwsze zakupy- okulary do czytania, których nie dowiozłem tutaj z domu. Bez tego słabo bym sobie poradził. Na szczęście udało się kupić i to w sklepie sieciówce który przypomina nam naszą Żabkę. W hotelu jeszcze kolacja i pora na odpoczynek. Pewnie się uda, bo pokój ok., a łoże małżeńskie spokojnie pomieściłoby nawet cztery osoby :-). Jest godzina 22 to w Polsce już piąta rano :-)