No i faktycznie pada. Zbieram się szybko i startuję już dwadzieścia minut przed ósmą. Do mostu kolejowego za Elblągiem kropi, za mostem zaczyna lać. Na szczęście nie trwa to zbyt długo i aż do jeziora Drużno ponownie tylko kropi. Tam wyprzedza mnie statek wycieczkowy. Przestaje padać ale jest pochmurno. Obserwuję młodego łabądka, który uciekając przede mną nurkuje jak perkoz, czego nigdy wcześniej nie widziałem. Do pochylni Całuny dopływam w momencie w którym stateczek wyciągnięty jest już na samą górę. Czekam na czerwonym świetle i widzę że pusty wózek powoli rusza, a z góry zjeżdża kolejny stateczek. Rozpędzam się i wpływam na toczący się wolniutko wózek. U góry zdziwiony pan pyta czy miałem zielone światło? Nie widziałem, a szkoda było przebiegu pustego wózka ;-) . Nie wiem ,ale chyba dzięki temu najszybciej w swojej historii pokonałem pochylnie. Niespełna dwie i pół godziny. Prawie za każdym razem na wózkach znajdował się statek, raz na obu wózkach a na ostatnim wózku jechałem razem ze statkiem Cyraneczka. Już za pochylniami ślizgam się delikatnie na jego bocznej fali. Jest fajnie. Po kilku kilometrach spotkałem na brzegu kajakarza będącego w trasie już 11 dzień. Płynął z Bydgoszczy do Bydgoszczy, ale dzisiaj nie płynął bo padał deszcz. Stał sobie i łowił ryby. Powoli dopłynąłem do jeziora Ruda Woda. Na jego początku przerwa na hamburgera i dalsze wiosłowanie tak mniej więcej do połowy tego dwunastokilometrowego jeziora. Tam wynajduję fajne miejsce tak akurat pod mój namiot wiec zostaję. Za mną około 55 kilometrów, i od dzisiaj rysuje się jakiś w miarę rzeczywisty ślad podróży na aplikacji :-)