Do portu w Sztynorcie dojeżdżamy przed osiemnastą. Mnóstwo żeglarzy, jachtów i hałasu. Nie ma co tu zostawać. Sklepik i odjazd w kierunku dzikiego pola biwakowego (gminnej plaży) nad jeziorem Dobskim wzdłuż jeziora Sztynorskiego a później Łabap. Na wybojach przytrafia się jeszcze urwanie śruby bagażnikowej w rowerze żony, którą pomaga nam uzupełnić przypadkowy kierowca, który słysząc o naszej trasie i perypetiach, zaprasza na nocleg do siebie do jakieś pięć kilometrów wcześniej mijanego przez nas miejsca. Na naszą słabą aprobatę pomysłu (bo były spore wzniesienia) pan wraz z żoną oferuje przyjazd po nas z przyczepą. Szok. Taka życzliwość. Dziękujemy wymieniając się telefonami . Chcemy zobaczyć miejsce do którego zmierzamy i okazuje się że nam ono odpowiada, mimo że dość spora linia brzegowa jest zamieszkana przez turystów. Podobno mogą być burze, rozbijamy się zatem z daleka od drzew i brzegu jeziora a noc spokojna.