Dzień 9
Start z pola namiotowego następuje nieco później niż z dzikich biwaczków, ale jest ok. Kolejny upalny dzień przed nami. Szlak doprowadza nas do bram Słowińskiego Parku Narodowego. Musimy kupić bilety wstępu po siedem zeta za łebka i możemy jechać. Przez park aż do Czołpina fajna ścieżka przez las, obok jeziorek na których są zbudowane widokowe pomosty. Nie odczuwamy skwaru. Pod latarnię dojeżdżam łatwo, ale na sam obiekt prowadzi kilkadziesiąt stromych schodów.Odpuszczam i wracam do żony, która odpuściła nawet te 1,5 km. odbicia od szlaku w stronę latarni. Jadąc dalej nasz szlak R-10 doprowadza nas do miejscowości Kluki. To miejscowość o której od pierwszego etapu jazdy wybrzeżem słyszałem od żony, że musimy ją ominąć. No tak. Jesteśmy tutaj :-). Żona zła, bo teraz albo pakujemy się w ścieżkę przez bagna (to ich chciała uniknąć), albo wracamy 10 kilometrów by dojechać do innej drogi która będzie miała 50 km. (do Łeby) . A za nami już blisko trzydzieści kilometrów. :-(. Przez Kluki mamy „tylko” 24 kilometry z czego niespełna pięć to trasa bagienna. Złość pozostaje ale decyzja jedna- nie wracamy. Tuż przed wjazdem w trudny odcinek napotykamy tablicę ostrzegawczą przed jego trudami i mapę planowanego objazdu który kiedyś ma zostać wybudowany.W międzyczasie z przeciwka nadjeżdża para mieszaną. Nie wyglądają źle, ale opowiadają że łatwo nie jest. Najgorzej z moskitami i gzami. Niczego się nie boją. Termometr wskazuje ponad 36 stopni. Ubieram cieniutką kurtkę, żona smaruje się czym może i ruszamy. Najpierw słabo wyjeżdżona trawiasta ścieżynka, przedzielona od czasu do czasu podestami dzięki którym powinno się móc ominąć bagna. Słabo jednak z wykonaniem dla rowerów bo podjazd nie styka się z ziemią tylko zaczyna się na wysokości pierwszego stopnia w schodach. Trzeba podrzucać przednie koło, albo prowadzić rower. Uciążliwie. Po pokonaniu którejś z pierwszych kładek słyszę krzyk żony przywołującej mnie. Odwracam się a tu nikogo. Biegnę na koniec kładki i niezapomniany widok. Leżąca żona obok kładki w błocie i pokrzywach przykryta obładowanym rowerkiem. Będzie źle? Nie. Cała w bomblach i bagiennym błotku woła bym zrobił jej zdjęcie. Moje aparaty przy rowerze, nie będę leciał. Trzeba ją wydostać. Nie łatwe zadanie ale dajemy radę i tylko nie zrobionej fotki szkoda. No teraz to już gorzej raczej nie będzie. Po około 2 km. kończą się kładki a pojawiają deski rzucone w najbardziej newralgicznych punktach mokrej trasy. Wąsko, trudno się przecisnąć z rowerkiem suchą stopą.W błocie kości i czaszka jakiegoś zwierza który już dawno stracił tutaj życie :-(. Ten fragment też nam się udaję pokonać. Znajdujemy jeszcze świeżo zgubiony przez kogoś śpiworek. Zabieramy i w coraz lepszych warunkach docieramy do Izbicy i sklepiku oblężonego przez rowerzystów tych jadących w naszym kierunku, wśród których znalazł się właściciel znalezionego śpiwora, i takich którzy jadą w przeciwnym kierunku. Tym współczujemy. Lekko zregenerowani, przynajmniej w kwestii pragnienia, ruszamy szutrową drogą na pięciokilometrowy etap który doprowadzi nas do pomostu widokowego na jeziorze Łebsko, tuż obok ujścia do niego rzeki Łeby. Końcówka etapu łatwa nie była, bo za dużo piachu, ale cel dodawał sił. Wyczekiwana woda do zmycia z siebie pamiątek po bagiennym etapie ;-). Szkoda tylko że woda w jeziorze jest bardzo mało przejrzysta. trzydzieści metrów od brzegu, po zejściu z drabinki woda sięga ledwo do kolan a dna nie widać.
Widać za to w oddali wydmę Łącką. Szybka kąpiel i ruszamy dalej. Obok przystani kajakowej kończącej szlak Łeby w Gaci. Dalej pływać nie wolno. Dobrze, że mnie się lata temu to udało :-). Do miejscowości Żarnowska trasa wciąż trudna, bynajmniej dla nas którzy mamy dużo bagażu a nie najszersze opony. Piaszczyste lasy po których w wielu miejscach musimy prowadzić jednoślady. Osiem kilometrów przemierzamy w ponad godzinę. Jeszcze troszkę czasu i pedałowania i o osiemnastej trzydzieści zasłużona krótka przerwa przy wejściu na główną plażę w Łebie. Chwilę pokręcenia w mieście i odjazd z zamiarem zamieszkania gdzieś nad jeziorem Sarbsko. Niestety dwa fajne miejsca zajęte przez niemieckich oldkamperowców, musimy brnąć dalej i niestety mija dwudziesta, zostajemy w lesie choć teoretycznie do jeziora w linii prostej na przełaj przez las mamy 320 metrów. Nie sprawdzamy tego i idziemy spać. Na noc i jutrzejszy dzień zapowiadane są burze. Dziś ledwo albo aż za nami 65 km.