Spokojnie bo dopiero jest po szesnastej a w planie nocleg w Chałupach. Bliziutko. Dlatego też postanawiamy zwolnić i coś tam jeszcze zobaczyć we „Władku”. Centrum Przygotowań Olimpijskich mijamy pędem , bo z górki, ale na Alei Gwiazd Sportu chwilkę się zatrzymujemy.Drugą chwilę spędzamy na zapleczu Lunaparku Sowińskiego. Kilka zdjęć i odjazd na planowany nocleg.W Chałupach po przejechaniu 78 kilometrów okazuje się że „Pole namiotowe Chałupy 3” takowym jest tylko z nazwy i strony internetowej, a w rzeczywistości od kilku lat namiotów już nie przyjmują. Chała. Żona miała sobie odpocząć, a ja miałem jutro dobić do Helu i z powrotem. Nie pozostaje nic innego jak jechać pytając w każdym następnym kempingu o możliwość przenocowania. Nie jest wesoło, bo albo nie ma możliwości, albo jedynie najmniej od czterech nocy, albo ewentualnie za 220 pln. za nockę. Odpada i nie ma się co oglądać bo już dawno po osiemnastej a na Hel trzydzieści kilometrów.Jedziemy zatrzymując się jeszcze w Juracie próbując złapać jakiś nocleg. Zakupy , przegryzka i strzała na koniec / początek Polski (Hel). Docieramy tam o 20,30. Akurat jest pole namiotowe na którym żona spała podczas swojej wyprawy wybrzeżem z kuzynką kilka lat temu. Udaje nam się zameldować i to nawet bez wielkiego zdzierstwa. Na niebie przebłyski zmierzającego za horyzont słonka. Rozbijam namiot i jadę szybko zobaczyć zachód. Na Helu ten zachód obserwuje się nieco gdzie indziej niż nad otwartym morzem.Udaje mi się ta obserwacja i wracam na nocleg. Za nami 110 kilometrów plus moje blisko pięć w pościgu za zachodzącym słońcem :-)