Przed nami jeszcze pięćdziesiąt kilometrów powrotu, który w takiej aurze w ogóle nam się nie uśmiecha. Ale co zrobić. Stąd nie ma się i tak jak inaczej wydostać ;-). Pedałujemy mimo wszystko szczęśliwi z powodu pokonania zamierzonej trasy. A co ciekawsze, im bliżej Krynicy tym więcej rowerków jadących z przeciwka i przedzierające się przez gęste leśne gałązki słonko. W Krynicy już pełne słońce więc pora się rozebrać z pelerynek. Wracamy przez miasto od strony Zalewu Wiślanego.Jakoś tu inaczej, mniej ładnie niż w moich wspomnieniach z przed lat. Jeszcze tylko obiadek i powrót na nadmorski szlak. Znowu gorąco. Mijamy te same miejsca które kilka godzin temu.Po osiemdziesięciu sześciu kilometrach w Sztutowie zmieniamy poranną trasę wjeżdżając do lasu. Nim dojeżdżamy do Stegny, tutaj niezbędne zakupy na ostatni dzień podróży i po pokonaniu stu kilometrów jesteśmy na kwaterze, w której dokupiliśmy jeszcze jeden, dzisiejszy nocleg. Zabieramy szampana i jedziemy nad jantarskie morze zażyć ewentualnej kąpieli i uczcić szampanem zrealizowany plan. Żona moczy się chwilę w bałtyckiej wodzie, ale ludzie coraz szybciej z plaży uciekają. Czarna ciężka chmura robi niezłe wrażenie. Za chwilę łupnie.No i faktycznie. Nie zdążyliśmy nawet dopić toastu a z nieba lunęło. Jakoś dziś w ogóle nam to nie przeszkadza. Mamy przecież opłacony dach nad głową. Dojeżdżamy choć znowu łatwiej byłoby dopłynąć. Za nami prawie 105 km. Dopijamy szampana i lulu a jutro do Tczewa na pociąg odjeżdżający sporo po 22.