Jeszcze tylko przerwa na drinka kawałek za Santa Clara gdzie stare dziadki zabawiają się z dużo zbyt młodymi dziewczynami i po dziewiętnastej meldujemy się w niestety średnio trafionym hotelu w Varadero.
Pierwszy dzień wypoczynku spędzamy na kajaku. Ściślej to ledwo pół godziny, bo tyle należy się kajaka na pokój. :-(. Postanawiamy że nazajutrz weźmiemy rower wodny i odpłyniemy na snorceling. Po południu spacerek po okolicy i powrót plażą pośród przeźroczystych krabów.
Kolejny dzień zmusza nas do zmiany planów. Jest ogromny wiatr i wzburzony ocean. Czerwona flaga i zero pływania. Chwila na leżaku i uczucie kompletnego przewiania. Po obiedzie czternastokilometrowy spacer. Idziemy do willi Ala Capone (obecnie restauracji) nad którą fruwa dużo wielkich pelikanów. Wracamy kawałek plażą po której biegają , i nie tylko biegają nawet spore kraby. Do hotelu docieramy po zmroku, a ja zaczynam czuć łapanie przeziębienia. Na Kubie. Świetnie :-(