Po porannej uczcie i zapakowaniu osprzętu w kajak przyszedł czas pożegnania. Ja ruszyłem w dalszą drogę ku morzu a Gosia z Magdą do rodzinki w Łomży.Dość mozolne były początki, mój wysłużony stary hartung zapakowany po brzegi a nawet więcej (samych różnych płynów ponad 25 kg).Zapasy żywnościowe ja i trochę ciuchów na przebranie, do tego namiot, butla gazowa, śpiwór i karimata-to wszystko dało odczuć opory przy wiosłowaniu.Powoli jednak dzień po dniu w kajaku robiło sie coraz wiecej miejsca i było już lżej. W bardzo ciekawe miejsce wniosła mnie woda której siła bardzo mnie zaskoczyła.Było to przed Brańszczykiem w okolicy Szumina.Cały silny nurt wyglądajacy jakby dopiero znalazł sobie nową ścieżkę uderzał w lewy urwisty brzeg porośnięty gęstym iglastym lasem i płynął dalej długim ponad dwu kilometrowym łukiem w prawo do połączenia ze starorzeczem.Mnóstwo wirów,wystające pnie powalonych drzew z których do wody wskakiwały bobry a nad głowa kilka czaplich rodzin liczących po 5-6 osobników, sprawiło mi wiele przyjemności po już dwutygodniowej wędrówce leniwa wodą.(Wyjątkowo) pchany wiatrem „plecowym” który niósł ze sobą ogromnie ciężkie czarne chmury musiałem szybko znaleźć miejsce pod namiot, gdyż spodziewałem się wielkiej ulewy.Pospieszyłem się z zamieszkaniem i zdążyłem.Silny wiatr i te chmurska nie nastrajały optymistycznie ale jakims cudem mimo,a może dzięki całonocnemu dmuchaniu ,na moje szczęście nie padało...