W ciągu nocy ubyło około 2 cm. wody (to tak jak wczoraj). Dziś budzik ustawiony był na 5,30 ponieważ mam plan nadgonienia kilometrażu przed jutrem, kiedy to chcę dopłynąć do Warszawy jak najwcześniej, gdyż umówiony jestem ze znajomym kajakarzem z którym kiedyś pływałem a nie widzieliśmy się dobre dwadzieścia dwa lata. Obudziłem się jednak już o piątej, tak więc o 5,45 już płynę. W samo południe realizuję moja wczorajszą nagrodę z tym że w Kazimierzu nad Wisłą. Zimne piwko dodaje energii i teraz już tylko kilometry i niemiłosierny żar z nieba. Pod koniec dnia, doganiam kajakarza na Tajmenie z rozłożonym żaglem, który dosyć się przydaje bo po pierwsze troszkę powiewa i wyjątkowo w plecy, a po drugie kajakarzowi ukradziono w Puławach wiosło. Teraz wiosłował pagajem który ktoś mu podarował. Kajakarzem tym okazał się 79 letni starszy pan, który płynął od ubiegłego czwartku od Połańca do Jabłonnej gdzie mieszka. Gdy go wyprzedziłem po chwili ujrzałem na wysokiej skarpie wędki i antenę satelitarną pewnej telewizji. Przypomniałem sobie że rok temu też ją tutaj widziałem. Nagle zza anteny rozległ się głos pytający mnie o ewentualną ochotę na zimne piwo. Na piwo może już nie miałem, ale na zimne jak najbardziej tak. Wyszedłem więc na brzeg poznając się z dwoma parami miłych biwakowiczów. Poczęstowany zostałem kielichem śliwowicy(?) i zimnym piwkiem. Ten zastrzyk energii dał mi taką siłę, że po 14 godzinach płynięcia ustanowiłem swój nowy rekord (teraz to 114 km.) Mijam jeszcze raz starszego pana, a po chwili mam już ładne miejsce biwakowe i plan na jutro 86 km. do Warszawy na moje stałe miejsce (dotąd mylnie nazywane kilometrem 504).