Dziś start o 7. Pochmurno i wieje. Po niecałej godzinie spotykam po raz ostatni starszego pana, dziś będzie mu trudno w tym wietrze, nie wie od której płynie bo nie ma zegarka… Gdzieś po drodze widzę na brzegu trzy chyba kanadyjki (daleko było), wczoraj widziałem jakiś żaglowiec trzymasztowy ale też daleko. Walczę z wiatrem przerywanym bardzo silnym wiatrem do samej mety na 502 km. Tak więc plan wykonałem o 17,30. Po dziewiętnastej dociera do mnie znajomy z chlebkiem, paroma piwkami i pomidorkami. Rozmowy do 22 mijają w momencie i pora się żegnać i spać.