Od rana słoneczko przygrzewało mi namiot sprawiając że lekko mi się przysnęło. Do zejścia na wodę gotowy jestem o ósmej dwadzieścia. Mój biwakowy sąsiad już nie śpi, zapraszając na herbatę. Nie korzystam jednak chcąc jak najszybciej wypłynąć. Z rozmowy z sąsiadem dowiaduję się że na przystani w Brodnicy całkowicie bezpłatnie można korzystać ze wszystkich jej dobrodziejstw. Mam zamiar do niej dopłynąć. Wypływam a w międzyczasie żona sprawdza dla mnie prawdziwość tej informacji i otrzymuję potwierdzenie i oficjalne zaproszenie na przystań. Pogoda piękna, płynie się przyjemnie choć zatory z ściętej trzciny i innych wodnych roślin są trudne do przebycia, a gdy się je naruszy strasznie śmierdzą. Na jednym odcinku jest też więcej powalonych drzew niż przed rokiem. Spotykam na brzegu kajakarza płynącego na dwójce szklaku wydłużoną pętlę bo z Gdańska do Gdańska do którego jutro ma dojechać partner. Słonko coraz mocniejsze i robi się duszno. Około szesnastej dopada mnie burza z ulewnym deszczem, było mi jednak tak gorąco, że nawet nie ubieram nic przeciw deszczowego. Burza mija dosyć szybko, słonko powraca na czyste niebo a wraz z nim 100 tysięcy gzów, gryzących mnie nie miłosiernie przez mokrą , przylegającą do pleców koszulkę. Jakieś 80 tysięcy unicestwiam , ale reszta mi nie odpuszcza. Do Brodnicy dopływam po dziewiętnastej, a do przystani o dziewiętnastej trzydzieści. Dystans zanotowany przez Endomondo wskazuje 78 km. czyli o około 10% więcej niż opisuje przewodnik pana Rusieckiego według którego ostatnimi laty pływałem pętlę. Gospodarza obiektu już nie ma, ale są godni jego zastępcy-goście mieszkający tu już od dwóch dni. Udostępniają mi wszystko czego potrzebuję częstując na koniec dnia zimnym browarkiem.