Teraz nie czeka nas już nic ciekawego prócz, ciągnących się wzdłuż drogi zabudowań które oglądać będziemy przez najbliższe pięć godzin. Zapada zmrok, tak więc dostrzegamy coraz więcej małych ognisk. Pora kolacji... Mało kto ma prąd, choć obok wielu chałup dostrzec można panele słoneczne, a obok jednej na drzewie wisi telewizor wyświetlający jakiś film w który wgapiają się oczy wszystkich mieszkańców mijanej osady. Na dzisiejszy nocleg, który według naszego pilota znajduje się w najładniej usytuowanym miejscu, w bungalowach położonych nad samym oceanem docieramy tuż przed dwudziestą. Już dawno jest ciemno i tylko dzięki pogodnemu niebu i pełni księżyca dostrzegamy oddalony o około sto metrów od naszego domku, ocean. Jako jednej z dwóch par udaje nam się dostać taki domek. Musimy jednak biec na kolację. Trzeba uważać co się zjada, bo w pewnym momencie zauważyłem chodzącego po wspólnym, długim stole, małego gekona. Miał nie więcej niż 2,5 cm. i przespacerował się po moim talerzu, następnie po butelce z piwem,aż w końcu na dłużej zatrzymał się na kieliszku wolnego nakrycia znajdującego się obok mnie.Poszliśmy spać, a przed wschodem słońca obudził nas szum uderzających o brzeg fal. Przypływ. Ocean zbliżył się do naszego domku na tyle, że można by do niego wskoczyć z naszego ganku. Po niedługim czasie udało mi się uwiecznić wschodzące słońce po czym wróciłem do spania. Była godzina 5,30. Gdy dwie godziny później, stukiem w szklane drzwi domku, obudził nas jakiś ptak przypominający krzyżówkę naszego kruka i sroki, ocean znowu odpływał. Od domku oddalony był już z trzydzieści metrów. :-( ...