Suche lato, a w nocy poprzedzającej mój wyjazd pada i pada. Ranek pochmurny i wciąż deszczowy. Nie chcę startować na pierwszą wielodniową wędrówkę moczony deszczem już od startu.Ruszam o dziesiątej. W przerwie pomiędzy opadami. Jadę znanymi mi okolicznymi drogami. Kierunek Tarnowskie Góry i dalej na zachód. Z Tarnowskich dzwonię do żony, a ona zdziwiona że nie zmokłem, bo podobno chwilę po moim wyjeździe w Czeladzi znowu obficie popadało. Dobry znak, ominąłem pierwszy deszcz. Pedałuje przemierzając kilometry mniej, lub bardziej znanymi, bo przemierzanymi już kiedyś, dróżkami. Po siedemdziesięciu pięciu kilometrach i blisko sześciu godzinach, robię sobie (w zamyśle) krótką przerwę w Zawadzkich…