Sobota, ostatni dzień spływu. O siódmej jestem już na wodzie, czekamy na WOPR i chwilę później ruszamy. Przybywa nam jeszcze jedna kajakarka i to aż z Częstochowy, choć pochodzącą z Trzebieży :-) . Płynie do domu ;-) , a nad głową dziś znowu słoneczko. Przed dziesiątą dopływamy do plaży Mijanka w Policach gdzie dołącza do nas silna grupa kajakarzy z Polic. Mija jeszcze chwila i dopływają do nas Łarpią synowie Olka. Ruszamy na północ. Zaczyna się chmurzyć , dostrzegam parkę orłów. Próbuję strzelić jakąś fajną fotkę, ale średnio to wychodzi. Zalew jest spokojny jak nigdy, prawie tafla. Wiosłujemy nieco ponad półtorej godziny i pojawia się Trzebież. Jesteśmy godzinę przed czasem, dlatego lądujemy w pierwszej zatoczce. Czarne chmury coraz szybciej nadciągają od morza. Ubieram strój „wodoodporny” i czekam nie wychodząc nawet z kajaka. Czekanie nie trwa długo, zaczyna kropić, po chwili lać. Śmiesznie wyglądają ludki chowające się pod drzewami, nie wiem jak wyglądam ja stojący w bezruchu kajakiem przy brzegu w strugach deszczu ? :-) Epicentrum burzy i opadów na szczęście nas omija dotykając jedynie swymi obrzeżami. Po pół godzinie odpływamy w stronę plaży w Trzebieży. Tam gdzie o czternastej otwierana będzie odbudowywana po pożarze promenada nazwana imieniem Aleksandra Doby. Wychodzi słonko :-). Na plaży wita nas sporo ludzi w tym żona Olka – Gabriela. Przepłynęliśmy 32 kilometry a teraz idziemy kilkanaście metrów dalej, do miejsca uroczystego przecięcia wstęgi. Wyczytywanie sponsorów, oficjeli i wszelkich innych zasłużonych obywateli , którzy przyczynili się do zaistnienia tej chwili, trwa na tyle długo, że niebo ponownie zaciąga się chmurami z których zalewa nas deszcz. Mało tego, w momencie święcenia promenady przez księdza rozlega się jedyny, ale bardzo głośny burzowy grzmot. Jakiś znak…? . Oddalamy się szybko w stronę pobliskiego namiotu z okolicznościowym poczęstunkiem. Pełen wypas. Pierożki, kotlety, ciasta , kaszanka piwko kuflowe. Jaki żal że przez ostatni tydzień skurczył mi się żołądek, nie dałem rady wszystkiego posmakować. Na zewnątrz już czyste niebo i słonko grzejące na maksa. Są ze mną już moje panie logistyczki, czyli żona z kuzynką, które przyjechały po mnie akurat gdy się objadałem… Idziemy na plażę gdzie na wodzie pozostał już tylko mój kajak, wszyscy inni sprawnie i szybko się zwijają, a mnie się jeszcze nie chce. No ale trzeba, za dwie godzinki będzie się ściemniało. Prawie wszyscy już odjechali, Ładuję kajak na dach transportowca, idziemy na wieżę widokową popatrzeć skąd przypłynąłem i dokąd już nie popłynąłem (choć pomysły jakieś były), i ruszamy w poszukiwaniu biwaku przed jutrzejszą długą drogą do domu, podczas której w planie jest jeszcze odwiedzenie Olka w Policach :-(. Fajnie że dołączyłem do grupy kajakarzy, poznałem fajnych i ciekawych ludzi. Mam nadzieję że jeszcze kiedyś spotkamy się na kajakowym szlaku…