Budzi mnie słońce otulające milutko namiot. Dziś przede mną trudny dzień, mam zamiar dopłynąć do Wisły a to znaczy, że do pokonania mam dziesięć śluz, w tym nieczynną Okole. Startuje zatem o 6,20 i do każdej z kolejnych śluz dopływam w czasie, który pozwala mi liczyć na pomyślne wykonanie dzisiejszego planu. Śliczna pogoda i sprawne pokonywanie śluz sprawia że już o godzinie dwunastej jestem na śluzie Józefinki za którą ostatni dla mnie etap Wielkiej Pętli Wielkopolski czyli Kanał Bydgoski. Jak się okazuje jest tak mocno porośnięty rzęsą wodną, że jacht płynący z przeciwka na silniku tworzy ścieżkę czystej wody tylko na chwilę. Kilka minut i znowu płynę po „zielonej łące”. A jeszcze podobno dwa tygodnie temu woda nie była porośnięta…O 14,40 dopływam do miejsca w którym następuje domknięcie mojej pierwszej pętli. Teraz pozostało dopłynąć do Wisły, by wpłynąć w szlak mojej drugiej pętli. Pierwsze dwie śluzy pokonuję sprawnie i szybko, a do trzeciej płynę w tempie wyścigowym, by zdążyć na śluzowanie za zwykłą stawkę. Udaje się wpłynąć do śluzy pięć przed szesnastą. Dobrze, że już byłem umówiony. Teraz już spokojnie do Okola, gdzie ten sam, co dziesięć dni temu uczynny Pan , pomaga mi przemierzyć nieczynną śluzę. Do przedostatniej na tym szlaku czyli Miejskiej, płynę już całkiem relaksacyjnie, bo po pierwsze płynę już Brdą, czyli z prądem, a po drugie, wiem że Miejska czynna jest do dziewiętnastej. Gdy do niej dopływam akurat śluzują tramwaj wodny płynący w moim kierunku. Muszę zaczekać. Trwa to około kwadransa, a po doczekaniu się swojej kolejki i wpłynięciu do śluzy, Pan śluzowy tak mnie zagaduje, ciekawy mojej wycieczki, że w końcu prosi bym zaczekał na powracający tramwaj. Ma to być za dziesięć minut, przedłuża się o kolejne pięć, ale w końcu przypływa i śluzujemy się razem, a w zamian Pan ma rzucić oko na mój sprzęt w czasie gdy ja wyskoczę do pobliskiego sklepu. Tak też się dzieje. Mitrężę w mieście sporo czasu przez co do ostatniej (i tak już o tej porze nie czynnej) śluzy Czersko Polskie. Plan mam taki by przy niej zanocować przed nią, lub za nią. Wytarganie kajaka na brzeg okazuje się jednak nie najłatwiejsze, rezygnuję zatem z jutrzejszego pakowania się w ten sam sposób na wodę i śluzowania od siódmej rano. Podpinam wózek i najpierw asfaltową drogą, później po trawce przemierzam dobrych 800 metrów do miejsca w którym dziś zanocuję. Stąd kilometr do Wisły. To był najdłuższy bo czternastogodzinny etap, a kilometrów ledwo 67. Pętla Wielkopolska, której długość wyniosła 687 km. zajęła mi 10 dób, a ogólnie za mną na tej wycieczce już 807 km.