Jedziemy dosyć stromym zjazdem podczas którego na dosyć krótkim dystansie zmieniamy naszą wysokość z ponad 1000 m.n.p.m do poziomu Morza Martwego, które tutaj znajduje się w największej na świecie depresji, około 440 m.p.p.m. Ciśnienie aż zatyka uszy. Na pluskanie w Dead Sea mamy ponad godzinke, po czym ruszamy w ostatnią drogę do granicy z Egiptem. Przekraczamy ją już po zmroku, tradycyjnie pieszo i dość szybko pakujemy się do czekającego już na nas autokaru egipskiego. Kierowca dla naszej ochrony, dostaje policyjną obstawę (jednego policjanta), który jedzie z nami aż do rogatek Sharm El Sheikh. Nie wiem czy jego obecność, czy też fakt że nasz kierowca chyba nie najlepiej czuje się „za kółkiem” po zmroku, nasza podróż straszne się dłuży i do hotelu, w którym nocowaliśmy już tydzień temu, po przylocie z Polski, meldujemy się około 23 godziny. Jeszcze kolacja i można wreszcie się wyspać w dużym apartamencie.