Kolejny wczesny poranek. Po śniadaniu wyjeżdżamy tuż po siódmej by o ósmej być już w okolicach wzniesienia MONTAGNE DES FRANÇAIS. To teren objęty ochroną ze względu na występujące tu (podobno) gatunki zwierząt, m.in. gekony, lemury i kameleony. My widzimy tylko gekony i kameleona. Wędrujemy w ponad trzydziestostopniowym upale ścieżką, która jest drogą krzyżową ze stacjami rozmieszczonymi co jakiś czas.Charakterystycznym elementem krajobrazu jest (ponoć) jedyny w swoim rodzaju suchy las z dominującymi majestatycznymi baobabami.Jest ich kilka. Gdy dochodzimy do resztek kamiennego ołtarza przy ostatniej stacji, wchodzimy pomiędzy skały otaczające nas po obu stronach i tym wąwozem dochodzimy do schodów którymi mamy się dostać prawie na szczyt wzniesienia. Tych schodów jest ponoć 666. Pogubiłem się w liczeniu. Prowadzą wprost na górę, czasem pomiędzy skałami, czasem w wydrążonym tunelu w którym trzeba uważać na głowę, bo nie jest zbyt wysoki. Jest to piękna trasa widokowa której uwieńczeniem jest platformą widokowa z której rozpościera się wspaniały widok na zatokę Diego oraz miasto Antsiranana. Kilkanaście minut napawamy się super widokami i wracamy tą samą drogą na parking. Całość to blisko 6 km.marszu. Na dole czeka lemur na sznurkowej uwięzi w ramionach chłopca,i zbawienna lodowata coca-cola. Prawdziwy ratunek dla naszych rozpalonych i przegrzanych organizmów. Pora na obiad. Jedziemy do nadmorskiej miejscowości Amoronjia-Orangea i jemy, a nad głowami biegają nam udomowione lemury, niektóre z młodymi, malutkimi pochowanymi pod pachami swych mam ;-). Za dobre sprawowanie zostajemy wywiezieni na pobliską plażę. Fajna tylko w poniedziałek nikt nie chce nam otworzyć nadmorskich przybytków z napojami i toaletami. Przez co o "suchym pysku" spędzamy tu jedynie 1,5 godziny. Ja spaceruję wzdłuż brzegu obierając na start zły kierunek, bo po nawrocie i minięciu miejsca w którym odpoczywa nasza grupa, po chwili dochodzę do miejsca gdzie dostrzegam kajaki. Niestety pozostało pół godziny do odjazdu, więc z kajakowania nici. Moja żona w tym czasie troszkę popływała, troszkę się poopalała i zdążyła być uszczypnięta w tyłek przez kraba schowanego w piasku, na którym nie świadomie usiadła. Powrót do hotelu na kolacje i nocleg. Za nami 11 godzin wycieczki 42 km. jazdy i 13 km. spacerów.