Wstałem obudzony pełnym słońcem. Wiatr też już nie śpi i wieje tradycyjnie nie w tym kierunku w którym bym sobie życzył. Na płyciźnie okalającej mą dzisiejszą wysepkę widzę sporo śladów przemieszczania się Szczeżui Pospolitej jak i kilka samych małż też jet widocznych. Czyli dosyć czysta tu Wisła. Fajnie. Wypływam tuż przed 8,30 a już po kilku minutach widzę bielika siedzącego na konarze wyniesionym przy wysokiej wodzie na obecną piaszczystą wysepkę. I znowu żal braku fajnego aparatu fotograficznego :-(. Ehh. Po godzinie bujania się pod wiślane fale mijam po prawej odgałęzienie – Nogat z zespołem śluz w Białej Górze. Mijam, czyli w tym roku znowu nie płynę szlakiem Pętli Toruńskiej znajdując się od teraz na wodach Pętli Żuławskiej. Słonko ciągle świeci, lecz wiatr nie odpuszcza przez co cały czas płynę w bluzie przeciwdeszczowej. Wiatr w niej mnie nie schładza. W odstępie pół godzinnym mijam dwa jachty motorowe płynące pod prąd Wisły. Czyli na Pętli Żuławskiej jakiś wodny ruch jest :-) . W trzeciej godzinie dzisiejszego wiosłowania zbliżam się do żelaznego mostu na DK 22 w Knybawie. Tuż za nim w oddali pojawia się widok zabytkowych wieżyczek mostu w Tczewie, a bliżej widok płynącego przede mną gościa na pontonie z zamontowanym na dziobie rowerem. Gostek bez koszulki z plecami z których płatami schodzi spalona skóra. Mówi że tak lubi a o gustach się nie dyskutuje. Opowiada mi również o tym że płynie trzeci dzień od Grudziądza i za chwilę kończy w Tczewie skąd rowerkiem na dworzec PKP. Tam złapie jakiś pociąg kolei regionalnej, bo jak mówi na szybszy go nie stać, a i woli dłuższą jazdę, i pewnie z jakąś przesiadką, może nawet nie jedną, dojedzie do Warszawy ,skąd znowu na rowerze gdzieś do swojej, którejś podwarszawskiej mieścinki której nazwy niestety nie zapamiętałem. Taki sposób podróżowania :-). W Tczewie żegnamy się bo on już za mną nie nadąża, a ja nie chcę dłużej hamować ;-). Mijam wciąż brakujący kawał tczewskiego mostu, mijam używany (bo cały) kolejowy i godzinę później robię sobie chwilę przerwy susząc dolne partie odzieży. Słońce i wiatr szybciutko radzą sobie z suszeniem. Wracam na wodę i jakby mniej sobie radzę z przybierającym na sile wiatrem. Trzy godziny zajmuje mi dopłynięcie do mostów drogi ekspresowej S7 w Kiezmarku, za którymi fale tworzą już spore grzywacze. Na szczęście tuż przy brzegu którego od dłuższego czasu się trzymam, fale nie są aż tak uciążliwe i wielkie i pomału się przemieszczam mijając po dziesięciu minutach odpływ Szkarpawy za śluzą Gdańska Głowa. Wychodzi na to że przez ten wiatr mam pięć godzin opóźnienia w stosunku do spływu sprzed trzech lat kiedy to po raz któryś i kolejny skręciłem właśnie w Szkarpawę. Ufając w jutrzejsze zapowiedzi portali pogodowych dotyczących siły wiatru, postanawiam podpłynąć jeszcze troszkę, w pobliże śluzy Przegalina (dalej nie kojarzę jako takich miejsc biwakowych) i zanocować wcześniej z dwoma opcjami na jutro. Opcja pierwsza: jeśli prognozy kłamią, i wiatr nie odpuści, podpłynę ten kawałek pod prąd i w Szkarpawę. Opcja druga: jeśli wiatr odpuści, to czeka mnie mocno poranna, tak jeszcze przed wschodem słońca, pobudka no i kierunek Zatoka Gdańska :-). Płynę zatem jeszcze kwadrans i jak na zawołanie ukazuje mi się malutka plażyczka, taka akurat pod mój namiot i kajak. Tu zostanę. Około kilometr za Gdańską Głową i trzy i pół kilometra przed Przegaliną. Do morza dziesięć kilometrów. Za mną 55. Jest prawie siedemnasta więc będę miał czas na odpoczynek. Googlemaps pokazuje że jestem zaledwie 130 metrów od tablicy upamiętniającej Początek Przekopu Wisły z 31 marca 1895r. Ruszam w jej kierunku, ale odległość na telefonie zamiast się zmniejszać rośnie. Zawracam bo boję się by mi ktoś nie zwinął czegoś z dobytku. W domu mierzę że do tablicy miałem między 500 a 800 metrów. Dobrze że zawróciłem. Pooglądałem jedynie sarenki i zające biegające po skoszonej łące obok mego obozowiska. W obu kajakowych lukach bagażowych znowu pełno wody. Na jutrzejszy dzień to marna zajawka. Za radą żony próbuję uszczelnić zakrętkę tylnego luku w którym wożę rzadziej potrzebne rzeczy reklamówką, ale niewiele to daje. Troszkę mniej, ale wciąż cieknie. Postanawiam oprócz reklamówki zastosować jeszcze taśmę klejącą, taką do klejenia np. paczek. Zaklejam całą pokrywę i przechodzę do przedniego luku. Tu muszę bardziej pokombinować bo wożę w nim śpiwór i piżamkę, a rano nie będzie czasu na klejenie. Przymierzam się do zapasowego worka który wożę na kokpicie i widzę że będzie ok. Chowam wszystkie mało potrzebne rzeczy do przedniego luku, wypijam pół litra puszkowego piwka by ulżyć kajakowi na jutro i uszczelniam go tak jak uszczelniłem tylny – reklamówką i taśmą. Była zupka piwna, to rezygnuję dziś z tradycyjnej - chińskiej, ogarniam co tam jeszcze muszę i około 21 kładę się do spania ustawiając budzik na 2,20. Wcześnie, ale zakładam że jeśli popłynę na zatokę to zajmie mi to ponad godzinkę, a dalej około dwudziestu czterech kilometrów po zatoce przewiduję, w zależności od wiatru, że wyciągnę jakieś 6 km/h. To tak ósma, może po ósmej powinienem być przy przekopie mierzei, gdzie pierwsze śluzowanie z zatoki na Zalew Wiślany odbywa się o dziewiątej rano. Minimum godzinę wcześniej należy zadeklarować telefonicznie, bądź radiowo chęć prześluzowania. Znam całą procedurę, ponieważ dostałem rzeczową i konkretną odpowiedź na moje zapytanie dotyczące śluzowania kajakarza wysłane jakieś dwa miesiące wcześniej do Kapitanatu Nowy Port :-). Wczesny wieczór, trudno zasnąć szczególnie że wiatr wciąż pcha Wisłę w stronę gór ;-), i myśli co to będzie jutro, czy uda się zrealizować plan i co dalej, też nie pomaga w zaśnięciu. W końcu zasypiam budząc się około pierwszej. ..