Obieram kierunek na Jantar i po chwili widzę że nie można tędy płynąć zbyt blisko brzegu. Jest jakieś wypłycenie na którym robi się mocna fala z grzywaczem, coś podobnego do fali przybojowej. Odbijam w stronę pełnego morza przypominając sobie jak dwa lata temu też musiałem ominąć to miejsce. Jeden z kutrów za tą mielizną popłyną w stronę brzegu. Drugi ciągle w stronę słońca, a ja jego torem ;-). Tak około czterdzieści minut i jestem na wysokości Jantara, kolejne czterdzieści i mijam Stegnę. Następne jest Sztutowo a dalej Kąty Rybackie i co ciekawe, z daleka wydaje mi się że przy brzegu są jakby żaglówki, które raz widzę, a za chwilę nie widzę. Okazuje się że fala która mną buja jest na tyle wysoka, że raz widzę, po chwili nie widzę, a to nie żaglówki, tylko różne budowle plażowe. Za mną trzydzieści kilometrów i cztery godziny wiosłowania a przede mną w oddali również raz widziany, po chwili nie widziany, falochron wejścia do śluzy Nowy Port. Wiosłuję jeszcze pół godzinki i jestem u wejścia. Tłoku nie ma, nikt się nie pcha. Robię kilka zdjęć i dzwonię do kapitanatu. Miły Pan w słuchawce wydaje mi zgodę na wejście do portu i zaleca zatrzymanie się przy którejś z niskich keii , i zaczekanie na telefon o gotowości do operacji śluzowania. Wszak dopiero 7,40. Poszło mi lepiej niż zakładałem, jestem szczęśliwy i oczywiście już z myślami jak tam sytuacja na Zalewie Wiślanym bo wiaterek który tutaj delikatnie pomagał tam może być boczny.