Wyjeżdżamy o ósmej by już godzinę później płynąć promem przez Cieśninę Gruzińską z powrotem na kontynent. 1,5 godziny. Pierwszym przystankiem będzie górska miejscowość Whistler, gdzie w roku 2010 rozgrywały się Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Podczas przygotowań do nich miasto i okolice wzbogaciły się o szereg nowych ośrodków sportowych. Spacerujemy reprezentacyjnym deptakiem Village Stroll oglądając olimpijskie obiekty, takie jak Whistler Sliding Centre. Sporo wyciągów którymi można wjechać na okoliczne góry. Wszystko działa, a w górę w wagonikach wjeżdżają głównie rowerzyści, którzy później zjeżdżają trasami narciarskimi na dół. Spędzamy tutaj półtorej godziny, a jadąc dalej malowniczą trasą przez kanadyjskie Góry Skaliste, zatrzymujemy się w historycznym miasteczku Lillooet, które zasłynęło jako centrum gorączki złota pod koniec lat pięćdziesiątych XIX wieku i to tyle historii tej mieściny zamieszkałej przez około 2300 osób. No ale jest tu publiczna toaleta, a to ważne w podróży :-) Jest też muzeum miasteczka, ale już nie czynne. Dzisiejsze widoki za oknem autokaru nie pozwalają mi podrzemać, a wręcz kuszą do ciągłego fotografowania, choć wiem przecież że ze zdjęć zza szyby średnio da się coś wybrać do prezentacji tej podróży. No ale widoki wijących się górskich rzek pośród wysokich gór, bezcenne. Przed dziewiętnastą dojeżdżamy do rancza z hotelem położonym nad brzegiem rzeki South Thompson w okolicach Kamloops. Miałem nadzieję, że skoro zamieszkamy praktycznie nad brzegiem rzeki, to może na obiekcie znajdzie się jakiś kajaczek. Niestety nie ma, za to są cztery rowery z których można skorzystać. Jedziemy na krótką wycieczkę, bo typ rowerków nie pozwala nam pokonywać wzniesień, które otaczają ranczo. Cała wycieczka ma niespełna trzy kilometry :-). Objadamy się za to gruszkami i śliwkami zerwanymi prosto z drzewa. I już jest wieczór :-)